Mam nadzieję, że ostateczne wyznaczenie kolejnego terminu wyborów prezydenckich zamknie mocno przydługą już dyskusję na temat tego, kiedy mamy głosować i w końcu tak naprawdę na kogo. Nie zamkną oczywiście debaty o tym, dlaczego nie głosowaliśmy w maju. Ale odpowiedzi na to drugie pytanie będą elementem ciągnącej się kampanii wyborczej i na ich podstawie głosujący będą mogli ocenić wiarygodność kandydatów, do czegoś więc ostatecznie się przydadzą. Cała historia powinna być moim zdaniem przestrogą przed tym, co może się wydarzyć, gdy przestraszona niskimi wynikami sondaży opozycja uprze się, by wyborów nie było, a przestraszony możliwością utraty wysokiego sondażowego poparcia rząd, w nie do końca przemyślany sposób, zabierze się za zmianę zasad ich przeprowadzania.
Mam wrażenie, że to, co nam się w tej chwili na horyzoncie rysuje (tylko w sensie wydarzenia, nie wyników) to mogą być wybory kompromisu. Nawet jeśli nikt nie przyzna, że forma doprowadzenia do terminu 28 czerwca i sam termin były dla kogokolwiek marzeniem, sytuacja, w której nikt nie jest zadowolony, bywa czasem dla wszystkich łatwiejsza do przełknięcia niż układ, w którym tylko jedna strona w czytelny sposób otrzymała to, czego chciała. Na razie czołowym wygranym jest oczywiście Platforma Obywatelska, która zrealizowała kluczowy plan wymiany kandydata, ale w miarę jedzenia apetyt rośnie, więc na uniknięciu kompromitacji jej marzenia już się nie kończą. Jeśli Andrzej Duda prezydentury nie obroni, PiS będzie miał potężnego kaca, ale wydaje mi się, że jeśli obecny prezydent w Pałacu pozostanie, to PiS doceni fakt, że ma szanse osiągnąć to bez atmosfery masowej histerii politycznej.
Platforma Obywatelska pokazała w tej kampanii, że potrafi zmieniać zdanie dosłownie z godziny na godzinę. Wybory, które absolutnie nie mogą się odbyć, w ciągu nocy stają się odebranym prawem, wspaniała, demokratycznie wyłoniona kandydatka, w ciągu kilku godzin staje się była i niepożądana, zabójcze koperty z dnia na dzień stają się niegroźnymi listami poparcia. Można odnieść wrażenie, że w tej kampanii Platforma, a wraz z nią cała Koalicja Obywatelska testuje absolutnie wyjątkowy poziom hipokryzji i "kalizmu", który trudno będzie już pobić. Dopóki jednak jej wyborcy nie widzą w tym problemu, czemu miałaby przestać. Problem w tym, czy kluczowi w takich wyborach "umiarkowani, niezdecydowani" też zdecydują się tego nie dostrzegać. I czy konkurencja w ściganiu się na hipokryzję, nie odniesie nagle jakiegoś oszałamiającego sukcesu.
Rafał Trzaskowski, wbrew temu, co Platforma chciałaby wszystkim sugerować, nie wykonał jakiejś spektakularnej pracy, ot - faktycznie błyskawicznie - odzyskał poparcie, które odpłynęło od Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, kiedy Platforma nie wiedziała, jak się z jej kandydatury wycofać. Ci z jej zwolenników, których przez chwilę w sondażach nie było, wrócili tam i za ich sprawą prezydencki wyścig wrócił w miejsce, gdzie był przed pandemią. Można powiedzieć nawet, że znaleźliśmy się na powrót w miejscu, gdzie Zjednoczona Prawica była ponad rok temu, przed starciem z Koalicją Europejską w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Gdyby wtedy przegrała, jesiennej wygranej w Sejmie mogłoby już nie być, jeśli przegra teraz, skutki jesiennej wygranej mogą szybko się skończyć.
28 czerwca, jeśli oczywiście nic nieprzewidzianego się jeszcze nie wydarzy, nie będziemy mieli przed sobą wyborów w znaczeniu konkursu ofert, będziemy mieli plebiscyt, praktycznie referendum. Referendum za lub przeciw rządom PiS-u i wszystkiemu temu, co się z nimi wiąże. I owszem, na liście tego wszystkiego jedni będą kłaść praworządność i konstytucję, drudzy upodmiotowienie wielu obywateli, jedni uznanie i poklepywanie po plecach ze strony zagranicy, drudzy twardą walkę o polskie interesy, jedni pieniądze rozdane na lewo i prawo, drudzy pieniądze wyszarpane mafiom VAT-owskim. Jeśli prezydent Andrzej Duda w pierwszej turze nie wygra, dwa tygodnie później referendum zostanie powtórzone. Być może skutki tego referendum nie będą porównywalne ze skutkami referendum brexitowego, ale z pewnością będą miały bardzo istotne znaczenie dla dalszego rozwoju Polski, dla naszych szans i możliwości.
PO zmieniła kandydata, by wejść do drugiej tury wyborów. Wydaje się w tej chwili, że z Rafałem Trzaskowskim zmierza do realizacji tego celu. Czy ma szanse na więcej? Wszyscy wiemy, że w drugiej turze to właśnie dla prezydenta Warszawy łowy w centrum będą najtrudniejsze. Jeśli jest w Polsce polityk będący idealnym symbolem "młodych, wykształconych, liberalnych, europejskich, z wielkich miast", to jest nim właśnie Rafał Trzaskowski. Wszystko wskazuje na to, że zmierzy się z "młodym, wykształconym, konserwatywnym, swojskim, także z powiatów". Wybór jest dość czytelny. Albo w tę, albo w tę. Reszta to didaskalia. Ale będziemy tym - i tymi didaskaliami - żyć jeszcze przez miesiąc. Może z okładem.