20 lat od pierwszego numeru, pierwszej oficjalnej wolnej gazety postkomunistycznej Europy. I co? I nic. Rocznica przeszła niepostrzeżenie. Święta wolności słowa nie ma. Ba, sama „Gazeta Wyborcza” świętuje jakby bez przekonania. Ot, mamy kolejną rocznicę, która bardziej nas dzieli, niż łączy. Pamiętam dokładnie z jakimi emocjami i w którym kiosku na krakowskim osiedlu Ugorek kupowałem pierwszy numer "Gazety Wyborczej", ten z Wałęsą. To była pierwsza "nasza" gazeta. Ale rychło zaczęła mnie zaskakiwać. Potem zawodzić. Potem zawodzić coraz bardziej.
Sukces „Wyborczej”, jako długo najpopularniejszego dziennika w Polsce wziął się nie z czego innego, jak właśnie z tego, że była pierwsza, opozycyjna, jedyna. Wtedy nie było wyboru, była „Wyborcza”. Stała się gazetą silną dzięki swym czytelnikom, tym z opozycyjnego lewa i prawa, którzy jej zaufali i dla których była „ich” gazetą. Szybko zdominowała debatę publiczną i w naturalny sposób na lata zablokowała rozwój konkurencji. Kierownictwo GW natychmiast zdało sobie sprawę, że ten pierwszy sukces trzeba utrzymać, stąd pozostawienie nazwy już po wyborach. „Gazeta Codzienna” nie byłaby już tą pierwszą, jedyną…
Czemu zawiodłem się na „Wyborczej”? Po tych wszystkich latach mam wrażenie, że jej środowisko cierpiało od początku na poważny problem, nie lubiło własnego narodu. Polak – Katolik to był wróg numer jeden, ale nie brak było i innych. Tych, którzy są nie dość liberalni, zaradni, nowocześni, skłonni do kompromisu. Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji – to mogłoby być jedno z haseł GW na to 20 lecie. Naród jednak jest taki, jaki jest. Ani lepszy, ani gorszy od innych. Ma swoje wady, ma też zalety. Ma wady, które czasem okazują się zaletami i zalety, których czasem nie potrafi wykorzystać. Ale bez jego katolicyzmu, nawet powierzchownego, ograniczonego do niedzielnego wyjścia do kościoła, nie byłoby 4. czerwca. Bez jego oporu, czasem tylko wewnętrznego, ale jednak, nie byłoby 4. czerwca. Bez tych, którzy nie wstępowali do partii, odmawiali współpracy z organami, rezygnowali z pracy w reżimowych mediach, nie byłoby 4. czerwca. A bez 4. czerwca, kiedy sami Polacy zrobili to, o czym nawet ich opozycyjnym przywódcom się nie śniło, nie byłoby pierwszego niekomunistycznego rządu. Polacy dali przywódcom opozycji mandat, jakiego nie mogli nawet oczekiwać. Czytelnicy dali „Wyborczej” wpływy, na które w normalnych warunkach musiałaby pracować wiele lat. Wypada o tym pamiętać, kiedy ma się ochotę na okrągło mówić o „moherowych beretach”, „zadymiarzach”, czy „prawicowych oszołomach”.
„Wyborcza” od początku chciała Polaków zmienić. Nie pozostałości komunizmu, byli funkcjonariusze i współpracownicy partii i bezpieki byli dla niej największym zagrożeniem demokracji, ale konserwatyzm, tradycjonalizm, ksenofobia, antysemityzm, paternalizm, nietolerancja i mnóstwo innych „cech narodowych” prawdziwych lub nie, które temu narodowi przypisywała. I to z nimi trzeba było walczyć nawet w sojuszu z ludźmi, którzy jeszcze kilka lat wcześniej zapowiadali, że „socjalizmu będą bronić, jak niepodległości”. I „Gazeta” walczy, od 20 lat. Całkowicie przewidywalna w swoich opiniach, traktująca „swoich” i „obcych” zupełnie inną miarą, niezmiennie przekonana o słuszności wyznawanych poglądów i wyższości tych poglądów nad każdymi innymi, niezdolna do dyskusji, ale zawsze chętna pouczać innych. Szkoda, że jest taka. Duża, silna, profesjonalna gazeta z dobrymi pomysłami mogłaby być moderatorem dyskusji w kraju, wybrała jednak „opiniotwórczość” rozumianą jako lansowanie jednej opinii. Szkoda…
PS. Nie wiem o co chodzi z tym gazetowym czerwonym prostokącikiem na plakatach rocznicowych GW. Jak ktoś chce napisać, że kocha Nowy York, pisze I SERDUSZKO NY. Co znaczy I PROSTOKĄCIK PL? Co właściwie Wyborcza robi PL? I czy PL znaczy RP? Czy może jednak co innego…