Nie ukrywam, że przez większą część III RP władzę w Polsce dzierżą ugrupowania, z którymi nie było mi po drodze od początku, albo przestało być po drodze stosunkowo szybko. Mimo to, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, bym życząc takiej, czy innej władzy, by już sobie poszła, świadomie godził się z tym, że może się to odbyć nawet ze szkodą dla wizerunku Polski. Przyznaję się tym samym do istotnego stopnia ograniczenia. Nie jestem w stanie pojąć, jak można dla doraźnych celów politycznych prowadzić kampanię zniesławiania Ojczyzny.
To nie oznacza, że nie rozumiem prób zwrócenia uwagi zagranicy na takie czy inne, niekorzystne zdaniem skarżącego się, procesy. Takie sytuacje, w kontaktach z sojusznikami ze Stanów Zjednoczonych, czy Unii Europejskiej zdarzały się już wcześniej, dotyczyły innych spraw, innej władzy, w innych czasach. Nigdy jednak kampania rozsiewania kłamliwych informacji o naszym kraju nie była tak szeroko zakrojona w sytuacji, gdy już bardzo wyraźnie widać, z jak ochoczym przyjęciem tu i ówdzie się spotyka. Tak, jak boli mnie, że zdjęcia z ubiegłorocznego Marszu Niepodległości w Warszawie wykorzystywane są na świecie do ilustrowania artykułów o nacjonalistycznej skrajnej prawicy, tak nie mogę się pogodzić z tym, że historia kilku, kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu głupków ze swastykami jest wykorzystywana do dorabiania Polakom gęby nazistów.
Nie chodzi mi o to, że ich "zabawy" ujawniono. To akurat bardzo dobrze. Mam nadzieję, że władze wykorzystają tę okazję do rozprawienia się równo i stanowczo z wszelkimi przejawami kultu totalitaryzmów, tak spod znaku swastyki, jak sierpa i młota. Chodzi mi o to, co dzieje się dalej. Cyniczne nakręcanie histerii o rzekomej brunatnej fali w Polsce jest nie tylko nieprawdziwe, ale i nieprzyzwoite. Świadome godzenie się na to, że zostanie to podchwycone zagranicą, suflowanie takich opinii na zewnątrz, byle pogorszyć nasz wspólny wizerunek, jest po prostu podłe. I bardzo krytyczna ocena wszelkich totalitarnych ekscesów, które absolutnie nie mają prawa mieć miejsca, niczego tu nie zmienia.
Przez wiele lat głosy o potrzebie dbania o wizerunek Polski były przez elity III RP lekceważone. Coraz liczniejsze próby wciskania nam jakichś "polskich obozów' bywały nawet tu usprawiedliwiane rzekomym kryterium geograficznym. Po latach widać wyraźnie to, co było oczywiste od początku, że nie były żadnym skrótem myślowym, uproszczeniem, czy przejęzyczeniem, tylko wyrazem świadomej polityki. Polityki nie tylko historycznie kłamliwej, ale nam nieprzyjaznej i skrajnie dla nas szkodliwej. Polskie władze, ośmieszanej przez elity polityki historycznej prowadzić nie chciały, prowadzili ją więc we własnym interesie i z naszą szkodą inni. Nie jestem przeciwnikiem uwzględniania w myśleniu o historii różnych punktów widzenia, ale nie rozumiem, dlaczego nasz punkt widzenia musi być zawsze na końcu. I proszę nie pytać mnie, co w tym wypadku znaczy "nasz", bo to dla każdego normalnie myślącego o swojej Ojczyźnie absolutnie oczywiste.
Jak wyraźnie widać na przykładzie Stanów Zjednoczonych, zachodni świat wszedł w fazę istotnego sporu między dominującym w sferze medialnej i umysłach "elit" poprawnościowym liberalizmem i czymś co nazwałbym demokracją tradycyjną. Nagle, w trochę nieświadomy dla nas sposób, staliśmy się jednym z frontów tej wojny. Nie mieliśmy na to ochoty, byliśmy przekonani, że po traumatycznej "przygodzie" z komunizmem będziemy mieli okazję pożyć nieco normalnie. Okazało się jednak, że Europa ma na nas inny pomysł i się jej nasze pragnienie normalności nie podoba. Do różnych naszych historycznych kłopotów dołączył się kolejny. Można nawet powiedzieć, że z punktu widzenia tego, najwyraźniej coraz ważniejszego sporu, wyborcza wygrana Donalda Trumpa spadła części z nas dosłownie jak z nieba. Dzięki niej nie jesteśmy jedynym frontem. Dzięki niej widzimy, jak to rozgrywa się gdzie indziej. To może być dla nas jakaś lekcja, niestety tylko do pewnego momentu. O ile bowiem dorabianie Ameryce jakiejś gęby może co najwyżej przejściowo zmniejszyć tam ruch turystyczny, dla nas opinia innych o nas jest ważna, może być sprawą życia i śmierci. Gadanie bzdur o fali nazizmu wśród samych Polaków, którzy wiedzą jak jest, nie zwiększy popularności opozycji, nie poprawi jej szans wyborczych, może tylko i wyłącznie szkodzić nam na zewnątrz. Goście z Platformy muszą to wiedzieć. Czemu więc to teraz robią? Przecież przez wiele lat po kogoś szli. I nie doszli.
Parę dni temu szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow otworzył w siedzibie ONZ wystawę zdjęć pod tytułem "The Holocaust: Annihilation, Liberation, Rescue", opowiadającą o więźniach obozów koncentracyjnych i ich wyzwolicielach z Armii Czerwonej. Przy okazji oświadczył, że "obserwuje się ostatnio próby pełzającej rehabilitacji nazistów", a w krajach uznających się za symbole demokracji "gloryfikuje się działania przywódcy Niemiec Adolfa Hitlera i lokalnych kolaborantów". Za szczególnie niemoralne uznał Ławrow to, że "w niektórych krajach Unii Europejskiej niszczy się pomniki radzieckich żołnierzy, którzy życiem zapłacili za to, by zatrzymać nazistowski horror i zapewnić Europie pokój i stabilność". Żadnego kraju nie wymienił, ale agencja AP skwapliwie napisała, że wystawę otwarto na kilka dni przed Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Holokaustu, przypadającym 27 stycznia, w rocznicę wyzwolenia przez Armię Radziecką obozu koncentracyjnego Auschwitz w Polsce. Przypadek?