Episkopat Polski zdecydował się na stanowczy głos w sprawie ustawy dotyczącej aborcji. W opublikowanym właśnie komunikacie uznał, że "w kwestii ochrony życia nienarodzonych nie można poprzestać na obecnym kompromisie". To praktycznie determinuje kształt debaty, która już wkrótce będzie się u nas na ten temat toczyć i daje Prawu i Sprawiedliwości bardzo ograniczone możliwości manewru. Tym bardziej, że KEP zwraca się wprost o to, by działania na rzecz bezwzględnej ochrony życia podjąć już teraz, "w roku Jubileuszu 1050-lecia Chrztu Polski".
Uczciwie mówiąc, nie ma się co stanowisku Episkopatu dziwić, mówi dokładnie to, co episkopat Kościoła katolickiego powinien mówić zawsze i wszędzie. To raczej to, że nie mówił tego tak wyraźnie wcześniej i w ten sposób niejako patronował dotychczas obowiązującej kompromisowej ustawie, można było uznawać za postępowanie zastanawiające. Przynajmniej dla tych z obrońców życia, którym zdecydowanie aborcyjny kompromis się nie podobał i którzy ów "kompromis" brali w wyraźny cudzysłów.
Stanowisko Episkopatu zmusza katolików, którzy na co dzień nie zastanawiają się nad tym problemem do zadania sobie pytania, po której są stronie. I jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Jeśli nie dziś, to jutro. Ale raczej nie później. Panią zmusza, Pana zmusza, mnie także...
Jest jednak w tekście komunikatu zdanie, które można uznać za delikatnie uchyloną furtkę do odłożenia tej odpowiedzi, a w tak zwanym międzyczasie podjęcia działań, które zdecydowanie ochronie życia mogą pomóc, bez rozpętywania jeszcze histerii środowisk liberalnych o zamordyzmie, średniowieczu i - wiecie rozumiecie - łamaniu praw. Nie wiem, czy moja interpretacja jest słuszna, ale cytuje owo zdanie, bo wydaje mi się ono ważne i możliwe do przyjęcia dla znacznie większego kręgu obywateli, nie tylko zresztą katolików. Mam na myśli wezwanie parlamentarzystów i rządzących, by "podjęli inicjatywy ustawodawcze oraz uruchomili programy, które zapewniłyby konkretną pomoc dla rodziców dzieci chorych, niepełnosprawnych i poczętych w wyniku gwałtu".
Należę do tych, którzy uważają, że otwieranie w naszej obecnej sytuacji kolejnego frontu ideologicznego sporu jest przedsięwzięciem bardzo ryzykownym, prowadzącym do kolejnej odsłony polsko-polskiej wojny totalnej. Równocześnie jednak muszę uczciwie powiedzieć, że śmierć każdego dziecka "usuwanego" w zgodzie z obecnym prawem uważam za kolejny, obciążający nasze zbiorowe sumienie, dramat. W tym sensie jak najpilniejsze "podjęcie działań" i "uruchomienie programów pomocy" uważam za minimum tego, co trzeba jak najszybciej zrobić.
Problem z aborcją nie polega tylko na tworzeniu mniej lub bardziej nastawionego na obronę życia nienarodzonych prawa. Polega przede wszystkim na praktycznym przeciwstawianiu się lansowanej w życiu publicznym współczesnego Zachodu za wszelką cenę kultury nie uznawania tego życia za wartość. Co najwyżej uzależniania tej wartości od decyzji matki, czy obojga rodziców. Przyznam, nie potrafię tego sposobu myślenia zrozumieć. Nie potrafię ogarnąć postępowania osób, które potrafią rozczulać się nad ptaszkiem, kociakiem, czy szczeniaczkiem, a w przypadku małego człowieka mówić o "prawie wyboru". No nie potrafię.
I jeśli coś wydaje mi się sprawą absolutnie kluczową, to próba obrony obecnej w chrześcijaństwie myśli, że każde życie jest ważne, każde się liczy i każde jest niezastąpione. Tym co może w istocie rozwiązać problem aborcji jest powrót do takiego właśnie, tradycyjnego sposobu myślenia. To wymaga działania państwa, które na przykład rodzicom dzieci niepełnosprawnych będzie w stanie w imieniu nas wszystkich materialnie pomóc, to wymaga też społecznej mobilizacji, która pozwoli choćby osobom z zespołem Downa czuć szacunek i akceptację, które im się po prostu należą. To wymaga przekonywania, przekonywania i jeszcze raz przekonywania… Niestety, kłótnia w tym procesie nie pomoże.
By coś praktycznego na rzecz owego przekonywania jednak uczynić pozwolę sobie zacytować dwie prace naukowe. W pierwszej z nich, badacze z Uniwersytetu w Cambridge, pod kierunkiem prof. Magdaleny Żernickiej-Goetz pokazali na myszach, że nieprawidłowe, zdradzające defekty genetyczne komórki embrionu mogą być w czasie jego dalszego rozwoju usuwane i zastępowane zdrowymi, co może prowadzić do nawet całkowitego wyleczenia. Embrion ma nadzwyczajną zdolność autonaprawy - podkreśla prof. Żernicka-Goetz. Jeśli u ludzi jest tak samo, może to oznaczać, że wczesne oznaki wady genetycznej nie muszą przesądzać, że dziecko urodzi się chore - dodaje. Pisze o tym czasopismo ""Nature Communications".
Druga praca, opublikowana przez naukowców z Massachusetts General Hospital for Children w czasopiśmie "American Journal of Medical Genetics Part A" pokazuje, że rodziny, w których rodzą się dzieci z zespołem Downa, mimo kłopotów i trudności w zdecydowanej większości potrafią docenić ich obecność i czują się szczęśliwe. Badania prowadzone od 2011 roku objęły 248 osób z zespołem Downa, ponad 2000 ich rodziców i opiekunów i ponad 800 ich braci i sióstr. Okazało się, że w 87 procent tych rodzin wszyscy deklarowali miłość do tych osób, w 83 procent z nich wszyscy deklarowali, że są z nich dumni. Co najważniejsze, w rodzinach tych miłość, dumę i szczęście czuli też sami niepełnosprawni. I wszystkie te wskazania były niezależne od stopnia ich upośledzenia.
Te badania dają najpełniejszy obecnie obraz współczesnej rodziny z osobą dotkniętą zespołem Downa - mówi współautor pracy Brian Skotko. Pokazują, że mimo poważnych kłopotów, pozytywne nastawienie w tych rodzinach dominuje. To niezwykle istotne w czasie, gdy coraz więcej matek i ojców spotyka się z taką diagnozą w badaniach prenatalnych i zastanawia się, co to dla nich może oznaczać. Fakt, że te rodziny czują się tak wzbogacone niektórych może zaskakiwać, ale rodziny, które czekają na urodzenie takich dzieci mogą z ich przypadków czerpać pociechę i umocnienie - wyjaśnia.
To tylko dwa przykłady badań, które mogą budzić nadzieje, warto o nich mówić częściej. Bo choć środowiskom liberalnym marzy się świat, w którym dzieci z zespołem Downa się nie rodzą, ja wolę taki, w którym się ich nie morduje i jeśli przychodzą na świat, są przyjmowane i traktowane jak człowiek nie tylko przez rodzinę, ale i społeczeństwo. Taki świat jest po prostu lepszy.
Tak, jestem przeciwnikiem aborcji i uważam, że w przypadku dzieci z zespołem Downa powinna być zakazana jak najszybciej. A społeczeństwo powinno zapewnić rodzicom tych dzieci niezbędną pomoc finansową i medyczną. Nie jestem jednak gotów, by z pełnym przekonaniem opowiedzieć się za pełnym zakazem aborcji w każdym innym, dozwolonym w tej chwili, przypadku. Może zmienię zdanie. Czeka nas gorąca i bardzo emocjonalna debata. Może jedna z tych najważniejszych, z których wnioski mają znaczenie dla wszystkich innych. Nie jestem jednak przekonany, że jesteśmy do niej już tu i teraz gotowi. Uważam nawet, że politycznie to nie jest dobry moment. Wobec stanowiska Episkopatu to jednak może już nie mieć znaczenia.