Bez względu na to, kto sformuje rząd po najbliższych wyborach, będzie musiał brać pod uwagę to, co się wokół nas dzieje, w tym rosnące naciski na radykalne działania na rzecz walki ze zmianami klimatycznymi. Niezależnie od tego, czy jesteśmy przekonani czy nieprzekonani co do dokładnych przyczyn ocieplenia klimatu, nie będziemy mogli udawać, że sprawa nas nie dotyczy. Problem jedynie w tym, co i jak zrobimy, by wpisując się w działania na rzecz środowiska, w tym także ochrony klimatu, w możliwie jak największym stopniu zabezpieczyć nasze ekonomiczne i społeczne interesy.
Ani my nie jesteśmy największym trucicielem w Europie, ani Europa nie jest największym trucicielem na świecie, to jednak w naszej części świata najszybciej rośnie przekonanie o tym, że ludzie pozwolili sobie wobec natury na zbyt wiele i powinni się cofnąć. Można próbować jeszcze zawracać kijem Wisłę, ale na dłuższą metę trzeba przyjąć strategię maksymalizowania zysków i minimalizowania strat. Tak, jak wszyscy. Mam wrażenie, że tak samo jak potrzebna nam jest mądra i stanowcza polityka historyczna, tak samo potrzebujemy czytelnej i dobrze umotywowanej polityki ekologicznej. I owszem polityka ta potrzebuje mądrej decyzji w sprawie energetyki jądrowej.
Ekologia dawno już przestała być hobby pięknoduchów, stała się istotnym elementem polityki i gospodarki. Stopniowo staje się też narzędziem, które ma wymusić daleko idące zmiany ekonomiczne i społeczne. Wydaje mi się, że coraz wyraźniej dociera do naszej świadomości fakt, że musimy mieć w tej sprawie jasną, dobrze przemyślaną strategię. I musimy ją stanowczo realizować. Choćby dlatego, by finansowane z zagranicy kabaretowe organizacje ekologiczne nie robiły nam wody z mózgu i nie załatwiały na terenie naszego kraju, naszym kosztem, czyichś interesów.
Niezależnie od tego, czy poniedziałkowe wystąpienie Grety Thunberg w siedzibie ONZ uznamy za wydarzenie godne pokojowej nagrody Nobla, czy skandaliczny przykład manipulowania emocjami dziecka, musimy sobie otwarcie powiedzieć, że prędzej czy później Greta i jej zwolennicy przyjdą do nas wprowadzić kartki na mięso. I na benzynę. Mamy za sobą te doświadczenia i chyba lepiej byśmy nie obudzili się z ręką na pustym kanistrze. Z komentarzy dotyczących młodej Szwedki najciekawsze wydają mi się te, które zwracają uwagę na wyraźne przesunięcie kierunku formułowanych przez nią oskarżeń. Winni są już nie indywidualni konsumenci, ale politycy i szefowie wielkich koncernów, to ich trzeba zmusić by narzucili nam - bo przecież nie sobie - ograniczenia.
Nie twierdzę oczywiście, że politycy i wielkie koncerny, nie są tu winne. Bardziej, niż odgórne zakazy i nakazy odpowiadają mi jednak własna świadomość i zdrowy rozsądek obywateli i konsumentów, którzy swoimi decyzjami, przy urnie wyborczej i przy półce sklepowej, wpływają na to, co i jak się produkuje. Niezależnie od tego, czy chodzi o produkcję mięsa czy energii. Przeżyliśmy już okres fascynacji biopaliwami, który doprowadził do karczowania lasów i podniesienia cen żywności. Teraz zaczyna nam się sugerować, byśmy zaczęli się wstydzić jeść mięso. Załóżmy, że jego produkcja faktycznie zostanie ograniczona, jak szybko przypomną się katastrofiści, wieszczący, że ludzkość się nie wyżywi?
Nie przepadam za mięsem i nie jest mi obojętny los zwierząt hodowlanych, nie uważam też, że musimy jeść średnio po 80 czy 100 kilogramów mięsa rocznie. Nie chciałbym jednak, by ktokolwiek szantażował mnie emocjonalnie i pod wpływem aktualnej mądrości etapu wzywał byśmy wszyscy przeszli na jedzenie trawy. Bo to się źle skończy.
Naciski ekologicznego lobby długo rozmijały się z pragnieniami, intencjami i aspiracjami obywateli naszego kraju. Dopiero 30 lat temu wyszliśmy z PRL-u i wciąż jeszcze nie dość najeździliśmy się napędzanymi niereglamentowanym paliwem samochodami, najedli niereglamentowanego mięsa i wędlin. Społeczeństwa Zachodu miały taki dobrobyt dłużej, wcześniej zaczęły myśleć o tym, by się nieco ograniczać. Jednak po 15 latach w Unii Europejskiej myślę, że i u nas zaczęło się budzić wrażenie, że nie można już dłużej tak śmiecić, dymić, wycinać, tak wiele zużywać i wyrzucać. Czegokolwiek. Może i daliśmy się wciągnąć w konsumpcyjny wir, ale przecież gdzieś tam wciąż nie możemy zrozumieć, dlaczego urządzenia AGD tak szybko się psują, dlaczego koniecznie "musimy" wymieniać smartfony co roku. Nie, nie chodzi już tylko o pieniądze, ale też - tak mi się wydaje - rosnące przekonanie, że po prostu szkoda to wszystko marnować i wyrzucać. Uczymy się segregować śmieci, ograniczać zużycie plastikowych reklamówek, słomek, czy widelców, coraz bardziej uwiera nas marnowanie żywności. Idźmy więc za ciosem.
Nie chcę powtarzać tego, co pisałem w czasie konferencji COP24 w Katowicach, w grudniu ubiegłego roku, ale jestem przekonany, że musimy być w sprawie ocieplenia klimatu aktywni, musimy szukać swoich szans, musimy z jednej strony przekonywać świat do sadzenia lasów, ale z drugiej inwestować w nowoczesne technologie, a także w naukowców i inżynierów, którzy wymyślą jeszcze nowocześniejsze. To one dają szanse na autentyczny postęp. A co do najbliższej przyszłości, to przed wyborami każdy może sobie indywidualnie przeanalizować, co faktycznie Platforma Obywatelska przez osiem lat, a Zjednoczona Prawica przez ostatnie cztery lata zrobiły dla klimatu i dla naszego bezpieczeństwa energetycznego. Każdy może sobie też przemyśleć, która strona daje większą szansę na to, że nawet wbrew Europie, kartki na mięso do nas nie wrócą.