Nie podoba mi się termin "Żołnierze Wyklęci". Wiem, że się już przyjął. Pierwszego marca obchodzimy dzień "Wyklętych", święto bohaterów podziemia niepodległościowego, którzy toczyli nierówną walkę z sowieckim okupantem i krajowymi kolaborantami.
Wolę pozytywny epitet - "Żołnierze Niezłomni". Tak wolę nazywać tę wielotysięczną polską bohaterską armię. Tak pragnę określać polskich wojskowych walczących do końca, do ostatniej kropli krwi, takich jak Józef Franczak ps. "Lalek", odznaczony pośmiertnie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. "Niezłomny" znaczy bowiem "niedający się zwyciężyć", niezwyciężony nawet wtedy, gdy okrutnie zamordowany, zamęczony, wrzucony do dołu z wapnem, skazany na niepamięć przez oprawców w wielu przypadkach jeszcze gorszych niż hitlerowcy. Porównajmy to z wyrażeniem "wyklęty". Jego synonimami są takie słowa jak: nikczemny, podły, zły, zepsuty, zdegenerowany, zdemoralizowany, wykolejony albo potępiony, przeklęty oraz napiętnowany.
Zdaję sobie sprawę, że to "piętno" porządny Polak bierze w cudzysłów, że to znak tamtej epoki, w której patriotów ideologicznie i propagandowo potępiano i przeklinano, by potem ich fizycznie eliminować - okrutnie masakrować i mordować po prostu. Mimo że mam tego świadomość, nie lubię tego określenia "Żołnierz Wyklęty", bo tylko zaciemnia sytuację, zaciera ewidentne dla mnie podziały. Tak naprawdę termin ten tylko podsyca wątpliwości co do sensu walki o pełną niepodległość, a w rezultacie oddaje pole kolaborantom, każe pochylać się nad zdrajcami z troską i poszanowaniem, jakby racje rozkładały się po równo, podczas tej naszej rzekomej "wojny domowej". Po II wojnie światowej nie było w naszej Ojczyźnie żadnej domowej zawieruchy, była kolejna okupacja -sowiecka, a tym którzy służyli barbarzyńcom ze Wschodu i łamali opór patriotów należy się tylko kara i wzgarda.
Są to bowiem dla mnie "żołnierze przeklęci". Bardzo celnie pisze o nich publicysta i pisarz Aleksander Ścios w swojej najnowszej książce zatytułowanej "Bezpieka. O mitologii służb specjalnych PRL". Ścios nie "ściemnia", jak wielu historyków i publicystów tworzących propagandowy system III RP - czyli III fazę komunizmu. Jemu nie jest wszystko G.Wno - jak piszącym dzieciom specjalnej resortowej troski.
Ścios pisze wprost o sytuacji w Polsce okupowanej przez Sowiety: "Wszystkie komunistyczne organa represji zostały utworzone przez okupanta, na skutek decyzji politycznych kierownictwa Związku Sowieckiego, a za ich powstawanie odpowiadało NKWD." Autor "Bezpieki" nie pozostawia żadnych złudzeń, z jaką kategorią zdrajców i zbrodniarzy mieliśmy do czynienia. Najbardziej uderzający jest fragment, w którym przeciwstawia status i umocowanie kolaboracyjnych struktur w Polsce zniewolonej po 1945 roku hitlerowskiej policji politycznej i niemieckim organom represji: "Dla uświadomienia jak ważka jest to różnica, można posłużyć się porównaniem Urzędu Bezpieczeństwa z Gestapo - tajną policją III Rzeszy. Ta ostatnia, choć była zbrodniczą policją polityczną - powstała na mocy suwerennej decyzji niemieckiego ministra spraw wewnętrznych i była organem wolnego, niepodległego państwa, w którym władzę sprawowali demokratycznie wyłonieni przedstawiciele narodu. Ludzie służący w Gestapo reprezentowali więc interesy Niemiec i pełnili służbę na rzecz narodu niemieckiego. UB czy informacja wojskowa nigdy nie posiadały takich właściwości. Zostały utworzone przez władze okupacyjne na mocy decyzji ZSRR, a służący w nich obywatele polscy działali na rzecz okupanta i występowali przeciwko interesom własnego społeczeństwa. Od początku były to formacje obce, zależne i wrogie polskości. Nawet formalna legalizacja okupacji sowieckiej, czyli uznanie PRL za państwo polskie, nie zmieniła faktu, że fundament władzy komunistycznej opierał się na bezprawiu, zdradzie i służbie obcemu mocarstwu" - dowodzi Aleksander Ścios. Mało jest dziś głosów tak klarownych i czystych! W święto polskich Żołnierzy Niezłomnych czytam "Bezpiekę" Ściosa - świetną książkę o żołnierzach przeklętych.