Sławna amerykańska pisarka, laureatka prestiżowych nagród literackich, w tym Nagrody Pulitzera, w czasie swojej wizyty w Polsce odwiedziła warszawską redakcję radia RMF FM. Rozmawiałem zdalnie (ze studia w Krakowie) z autorką głośnej powieści "Demon Copperhead".
"Demon Copperhead" potrafi porwać czytelniczą duszę. Wchodzisz w świat przedstawiony i znikasz dla rodziny. Losy rodzin zastępczych, do których raz po raz trafia osierocony tytułowy bohater, potrafią zastąpić Ci na moment Twoją własną, więc uważaj. Lektura pochłania jak nałóg, narkotyczne uzależnienie, któremu ulegają powieściowe postacie. Jeśli mieszkasz w wielkim mieście, wejdziesz do innego Inferna niż metropolitalny Moloch, ale nie Cię nie zwiedzie rzekomo proste życie prostych ludzi w przepastnym prowincjonalnym piekle z maleńkimi rajskimi atolami. To nie są prostacy, choć nie są im obce prymitywne zachowania, to postacie wielowymiarowe, skomplikowane, nierzadko mocno pokręcone. Jeżeli żyjesz w polskiej wiosce, to wiedz, że amerykańska kraina Appalachia jest jak "Waste Land" - opuszczona przez Pana Boga, zapuszczona jankeska wersja naszych popegeerowskich siół. Charakterystyczny jest dla nich brak dbałości o otoczenie, jakby wyniosła pogarda dla materii, antyestetyka przyczep na cegłach zamieszkałych przez monstra typu Stoner (brutal w stosunku do kobiety, sadysta dla dziecka) oraz "mamusia" Demona, młodziutka niewiasta, wiecznie zaćpana (po angielsku "stoned").
Barbara Kingslolver broni swoich bohaterów, buntuje się, że to nie są "degeneraci". Jasne. Zdecydowanie nie wszyscy zasługują na to miano. Jednak ja, jako czytelnik, mam mniej estymy niż Autorka, dla prostytutki na dragowym głodzie kradnącej chłopcu wszystkie, ciężko zarobione przez niego pieniądze, albo dla maniaka unieruchamiającego żonę przez długie godziny, na które znika, aby ona, w rozpaczy ostatecznej, patrzyła na ich dzieciątko i słuchała bezradnie wyjącego z głodu maleństwa. Zdaję sobie sprawę, że żadne środowisko nie jest wolne od dewiantów i ich patologicznych aberracji. Jednak "Demon Copperhead" to ich potężna antologia.
Choć zgodzę się, że i bezinteresownego dobra tu nie brakuje, i pięknych miłosnych zachowań, i wiejskiej idylli pośród zjawiskowych krajobrazów, i Natury, która zapiera dech, i swym pięknem, i swoim okrucieństwem. Albowiem Barbara Kingsolver, pomimo "literackości" tej powieści z czytelnym nawiązaniem do "Davida Copperfielda" Charlesa Dickensa, opisuje naturę - ludzką i nieludzką. Ta nieludzka przejawia się także w człowieku.
W tym sensie nazwałbym tę prozę "naturalistyczną", i nie mam na myśli tylko literackiej metody. Barbara Kingsolver jest z natury pisarką, poraża łatwością tworzenia fabuł, kreacji postaci, rzucania na papier inteligentnych, pełnych żywych uczuć i często bardzo dowcipnych zdań. Czasami aż tego za dużo! Połyka się ten gruby tekst jak wąż wielkie zwierzę, a potem długo trawi. I to skojarzenie nie wynika tylko z faktu, że lejtmotywem powieści jest stworzenie zwane "miedziogłowcem".
Zdradzam szczegóły, coraz więcej konkretów, a czytelnicy - wiem to, bo też nim jestem - nie znoszą zdradzania treści (tzw. spojlerowania). Nie psuję już zatem przyjemności samodzielnego sięgnięcia po "Davida Copperheada" Barbary Kingsolver, z którą miałem zaszczyt i przyjemność rozmawiać w piątek 15.03.2024 r.