Nie znoszę wzniosłej, pseudohumanistycznej retoryki, "pozytywnego myślenia" o przyszłości, nastawienia, że jak się dobrze o czymś myśli, to się magicznie przywołuje dobro. Tak nie jest. Nigdy nie było i nie będzie. Jednym z dowodów jest książka dwóch mądrych panów - Polaka i Amerykanina. Gdybym miał ją skompresować do jednego zdania, brzmiałoby ono: "Niestety wojna jest wpisana w ludzką naturę." Od tego semantycznego rdzenia promieniuje reszta sensów. Na wiele książek. Jednak ta jest jedyna w swoim rodzaju.
Ten tom nosi tytuł, który natychmiast zaciekawia, myślę, że nie tylko fanów Stanisława Lema czy Hana Solo: "Wojna w kosmosie. Przewrót w geopolityce". Autorami tej pracy są dr Jacek Bartosiak- założyciel i właściciel Strategy&Future oraz George Friedman- twórca i prezes Geopolitical Futures. Nazwiska znane i cenione, choć pojawiają się malkontenci (ale, kto - jeśli ma coś istotnego, a niepopularnego do powiedzenia - nie budzi z uśpienia takich mruczących potem pod nosem postaci?). Czytałem kilka książek samodzielnie napisanych przez obu ekspertów i dla mnie same ich nazwiska to zawsze najlepsza rekomendacja. Do tej pory, jak zauważyłem, obaj osobno zajmowali się podobnymi dziedzinami jak: historia koncepcji geopolitycznych, analiza aktualnej sytuacji międzynarodowej, projektowanie przyszłych zdarzeń i tendencji cywilizacyjnych. Wątek starcia w kosmosie też już się wcześniej pojawiał, ale w "Wojnie w kosmosie" pierwszy raz na taką skalę omawiana jest nowa dziedzina - "astropolityka".
Jeśli "geopolityka" -mówiąc w uproszczeniu- to patrzenie na możliwości i cele poszczególnych państw przez pryzmat ich położenia geograficznego, warunkującego strategię działań, to "astropolityka" jest przeniesieniem pola rywalizacji w przestrzeń okołoziemską i kosmiczną. W nawiązaniu do mojego pierwszego krytycznego zdania pod adresem postępowych humanistów z wyuczonym optymizmem na temat rozwoju ludzkości, przywołam wprowadzenie do książki Bartosiaka i Friedmana. "Ludzkość sięgnęła po raz pierwszy granic kosmosu bynajmniej nie dla chwały, ale by po prostu wygrać wojnę. Pierwsza rakieta, która opuściła ziemską atmosferę, nie była ani amerykańska, ani sowiecka. Była nią niemiecka rakieta V-2." Takie były początki "astropolityki".
"Geopolityka" to fatum ciążące na poszczególnych organizmach państwowych. To przeznaczenie może być bowiem złośliwą przypadłością losu. Na przykład niemożność prowadzenia przez Rosję morskiej polityki z prawdziwego zdarzenia, jej praktyczne zamknięcie na lądzie z niewielkim dostępem do przestrzeni wielkiej wody, od wieków skazywało Moskwę na pozycję imperium lokalnego. W książce przywoływane jest powiedzenie świetnie obrazujące istotę rzeczy. Mitologia grecka, jak się okazuje, potrafi być bardzo aktualna. "Jest tylko jeden bóg - Posejdon- bóg morza; jest tylko jeden prawowity kościół wyznający tego boga - to Marynarka Wojenna USA panująca na falach Oceanu Światowego."
Właśnie to korzystne -oceaniczne - położenie Stanów Zjednoczonych ułatwiło im osiągnięcie światowej hegemonii. Albowiem tę siłę daje panowanie nad wszystkimi najważniejszymi wodnymi szlakami na naszej planecie. Imperium Brytyjskie utraciło swoją pozycję właśnie w wyniku przejęcia tej globalnej roli przez Amerykę. W tym sensie Londyn właściwie przegrał II wojnę światową, mimo że wśród zwycięzców w Teheranie i Jałcie zasiadał Winston Churchill.
Jednak astropolityka to inna ... chciałem napisać "bajka", ale to nie żadna fantazja. Ona już się dzieje, może nie na naszych oczach, bo rozgrywa się wysoko nad nami, tam gdzie wzrok nie sięga, ale jej przejawy widać wyraźnie, w nowych próbach sił. O co toczy się teraz gra mocarstw? Jaka jest jej stawka? Przytoczę kolejną maksymę. "Kto kontroluje przestrzeń kosmiczną, ten panuje na Oceanie Światowym; kto panuje na Oceanie Światowym i kontroluje przestrzeń kosmiczną, ten ma władzę nad Eurazją i jej strategicznymi przepływami. Kto panuje jednocześnie nad Eurazją i Oceanem Światowym, ten rządzi światem".
Głównymi graczami (i rywalami) są tu USA oraz Chiny z Rosją. To są najistotniejsi uczestnicy cichych (na razie) wojen w kosmosie, co nie znaczy, że inne państwa nie mogą dołączyć z całą mocą do tej kosmokampanii. Kosmos, w odróżnieniu od ziemskiego globu, teoretycznie nie narzuca bowiem żadnych ograniczeń. Teoretycznie, bo - choć w praktyce z każdego miejsca na Ziemi można wystrzelić rakietę- jest to bardzo kosztowne i nie każdego państwa na to stać. Nawet Stany Zjednoczone na pewien czas bardzo mocno ograniczyły swój dolarochłonny program kosmiczny, aż do chwili, gdy biurokratycznego molocha NASA zastąpili "space cowboys" w rodzaju Elona Muska i Jeffa Bezosa. Określenie "kowboj" jest tu w podwójnym sensie adekwatne. Nie chodzi bowiem wyłącznie o pokojową, naukową eksplorację dalekich pozaziemskich przestrzeni; to walka o kosmiczny "Dziki Zachód" z "astrocoltem" w dłoni.
Co się kryje za tym moim neologizmem "astrocolt"? Wybiorę jeden niewielki ilustrujący to fragment "Wojny w kosmosie" jako wstęp do najbardziej aktualnego, istotnego zdarzenia - chińskiego testu z lata tego roku. Chodzi o tzw. pociski hipersoniczne.
"To one są bowiem obecnie Świętym Graalem programów zbrojeniowych wielkich mocarstw. Chociażby z tego powodu, że to pociski hipersoniczne będą w stanie zniszczyć rakiety balistyczne w omawianej wcześniej pierwszej fazie startu rakiety i jej wznoszenia się. Ale wciąż pod warunkiem, że miejsce startu i jego zamiar zostaną wykryte i rozpoznane jeszcze przed startem, a informacja i koordynaty będą skutecznie przekazane do systemów hipersonicznych, umożliwiając ich błyskawiczne wystrzelenie i przez to wykorzystanie zawrotnych prędkości do trafienia celu w fazie początkowej lotu."
Jednak na tym nie koniec.
"Prawdziwą zmianę przyniesie jednak opracowanie drugiego typu broni hipersonicznych, czyli hipersonicznego pocisku manewrującego. Amerykańskie siły powietrzne szykują się do testów jego prototypu w 2021 i 2022 roku. W przeciwieństwie do wspomnianych pocisków dla wojsk lądowych i marynarki wojennej, które są zasadniczo pociskami balistycznymi z głowicami bojowymi, które potem wracają na Ziemię, jak hipersoniczny szybowiec, projekty sił powietrznych wykorzystują zaawansowany silnik scramjet do napędzania broni hipersonicznej w locie - od startu do samego uderzenia w cel. To jest istotna różnica. (...) Wszystkie próby tego rodzaju są jednak owiane tajemnicą i podlegają zafałszowaniu w dobie wojny informacyjnej, która jest immanentnym elementem rywalizacji mocarstw, a toczy się z coraz większą intensywnością. Dlatego należy mieć dystans do danych podawanych w tego rodzaju próbach czy testach. Rosjanie podawali na przykład, że wystrzeliwany z okrętów hipersoniczny pocisk Zircon kilkakrotnie w ostatnim czasie osiągał prędkość 7 machów i uderzał w cele na morzu i lądzie, a pocisk Kindżał wystrzeliwany z samolotów Mig-31 i Su-34 osiągał prędkość 10 machów. Chińczycy z kolei pozwalali na przecieki do mediów światowych, że robią postępy w opracowywaniu broni hipersonicznej z napędem scramjet o nietypowej nazwie Xing Kong 2, osiągającej ponoć prędkość operacyjną 6 machów."
Dodam dla wyjaśnienia, cytując Wiki, że prędkość odpowiadająca M = 1 (Mach jeden) zależna jest od temperatury (np. w temperaturze 15 °C jej wartość w powietrzu wynosi 1225 km/h), gdyż prędkość dźwięku rośnie wraz ze wzrostem temperatury - proporcjonalnie do pierwiastka z wartości temperatury bezwzględnej. Na wysokości 11 km nad poziomem morza liczbie M = 1, ze względu na niską temperaturę powietrza, odpowiada prędkość 1062 km/h.
Moje króciutkie omówienie sporego tomu "Wojny w kosmosie" niech będzie także wstępem do rozmowy, jaką 21 października przeprowadziłem z dr Jackiem Bartosiakiem. Tak się złożyło, że moja lektura tej książki zbiegła się w czasie z alarmistycznymi w tonie doniesieniami na temat chińskiej próby nowej broni.
Dziś 28 października światowe media powracają do tej sprawy. Pytają z obawą, czy wracamy do czasów "Sputnika"? Chodzi właśnie o pociski hipersoniczne i nowy wyścig zbrojeń. Przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów USA generał Mark Milley wyraził zaniepokojenie zaawansowanym testem broni naddźwiękowej, przeprowadzonym (podobno) przez Chiny. Porównał to do przełomowego przedsięwzięcia w Związku Sowieckim, jakim był "Sputnik" podczas zimnej wojny. Najwyższy generał Pentagonu powiedział w środę, że Pekin poczynił znaczne postępy w systemach broni hipersonicznej, przed którymi USA trudno byłoby się obronić.
Generał Mark Milley, przewodniczący Połączonych Szefów Sztabów, jest pierwszym czołowym urzędnikiem Pentagonu, który potwierdził pomyślny test Chin. "To, co zobaczyliśmy, było bardzo ważnym wydarzeniem testu naddźwiękowego systemu broni. I jest to bardzo niepokojące" - powiedział Millley w Bloomberg TV. Odniósł się również do pojawiających się porównań z początkowymi sukcesami Sowietów w wyścigu kosmicznym z USA w okresie zimnej wojny. "Nie wiem, czy to całkiem 'sputnikowy moment', ale myślę, że jesteśmy bardzo blisko niego" - przyznał generał.
Reuters przypomina, że Moskwa wystrzeliła satelitę Sputnik w 1957 r., co zaskoczyło Waszyngton. Wywołało obawy Amerykanów, że w przyspieszającym wyścigu zbrojeń pozostają w tyle pod względem technologicznym. Uwagi Millleya pojawiły się kilka dni po tym, jak brytyjska gazeta "Financial Times" poinformowała, że w lipcu chińskie wojsko wystrzeliło naddźwiękową broń nuklearną, która okrążyła Ziemię, ponownie weszła w atmosferę i ostatecznie nie trafiła w cel testowy w Chinach. Jak zauważa agencja Reutera, pociski hipersoniczne są zaprojektowane do przemieszczania się z prędkością ponad pięciokrotnie większą niż prędkość dźwięku na trajektorii lotu, co sprawia, że są trudniejsze do wykrycia i przechwycenia.
Pewnie nie wychwyciłbym tej informacji, gdybym nie chwycił w dłonie książki dr Jacka Bartosiaka oraz George'a Friedmana "Wojna w kosmosie. Przewrót w geopolityce". Od tego czasu nastał mój własny, dziennikarski "moment Sputnika". Będę śledził z ogromną uwagą doniesienia z dziedziny astropolityki.