Często, zbyt często sięgam do smartfona. Bez przerwy włączam tego szpiega. Podczytuję, a nie czytam tak naprawdę. Zaglądam, a nie oglądam do końca. Podsłuchuję, sam będąc podsłuchiwany, podglądany, odczytywany, interpretowany przez algorytmy, wszechobecne anonimowe internetowe analizatory. Bez przerwy klikam, szukając sam nie wiem czego: niesprecyzowanych newsów, nowości, nowinek. Wiem jednak, czego pragnę: nagłej ekscytacji, potężnego wzmożenia, które niestety trwa tylko przez moment. Potem przychodzi cyberkacenjamer: boli mnie głowa, oczy, uszy, kark. Bolesna staje się myśl o moim uzależnieniu od korzystania z tego aparatu. Mam już tego dość. Jednak nie zamierzam w odpowiedzi na tę prymitywną sztuczkę "elektrodilerską" ulegać infantylnemu odruchowi całkowitego odrzucenia nowoczesnej, uzależniającej techniki elektronicznej. Wykorzystam ją tak, jak i ona mnie wykorzystuje. Będę "podsuwał" wam inny zdrowy "drug" - druk ... w książkach. Lektura tomów niech będzie antidotum, odtrutką, re-medium, remedium na toksyczne media.