Daleko upadła piłka, jak zgniłe jabłko od rajskiej jabłoni. W idylli mojego dzieciństwa, futbol był świętością. Dziś już nie potrafię niewinnie spoglądać na spoconych facetów w pogoni za kasą.
KONKURS KSIĄŻKOWY ROZWIĄZANY! PROSZĘ PRZEWINĄĆ STRONĘ DO KOŃCA!
Pijana sukcesem i nieodporna na krytykę gałąź sportu. Oto współczesny futbol. Stworzył sobie swój własny zbiór reguł, swój wszechświat, który mami nieprawdziwym porządkiem i fikcyjną kontrolą. Ale atak przypuścili tak zwani sygnaliści, anonimowe anioły dobra, dbające o uczciwe zasady karier piłkarskich i samej gry. To te nieznane siły są odpowiedzialne za tzw. Football Leaks, wyciek kompromitujących dokumentów.Wyciek? Raczej wodospad wielki i głośny jak Niagara, terabajty danych, które wymagają opracowania nie przez jednego, ale całe zespoły śledczych dziennikarzy, najlepszych reporterów sportowych z najbardziej renomowanych redakcji. Jednymi z nich są dwaj znakomici niemieccy żurnaliści - Rafael Buschmann oraz Michael Wulzinger, autorzy sensacyjnej książki przetłumaczonej niedawno na język polski i wydanej pod tytułem "Brudna piłka. Z archiwum Football Leaks". Miałem wielką przyjemność porozmawiać z panem Rafaelem, jak się okazało Polakiem z pochodzenia, który mimo że już we wczesnym dzieciństwie przeniósł się z rodziną do Niemiec, wciąż nieźle mówi po polsku. W naszym ojczystym języku przeprowadziłem z nim wywiad, który moją książkową wiedzę pogłębił. I przygnębił.
Dowiedziałem się między innymi, czym w futbolu jest tzw. third-party ownership, w skrócie TPO, rodzaj loterii, w której losuje się ludzi. Na czym polega ta działalność, model sponsoringu, całkowicie zakazany przez FIFA w maju 2015 roku? Oto co czytamy o tym procederze w "Brudnej piłce": jakiś inwestor kupuje udziały w prawach do transferu gracza, zwykle młodego, i spekuluje, że ten dokona wyczynów, które podnoszą jego cenę na rynku piłkarskim. Kiedy klub w końcu sprzeda piłkarza, inwestor kasuje dywidendę. To jest jednak, jak podkreślają autorzy, najprostszy wariant tej spekulacji. Bywają bowiem tak skomplikowane kontrakty, że stanowią prawdziwą prawniczą dżunglę, do której nietrudno jest wejść, natomiast potem równie łatwo w tym gąszczu zabłądzić, tak jak uczynił to szereg klubów - naiwnych, albo zbyt zachłannych, nastawionych na szybkie zyski. Jednym z przykładów opisanych w książce Buschmanna i Welzingera jest holenderski Twente Enschede, który zainwestował masę pieniędzy w kadrę, w 2010 roku zostaje mistrzem Holandii, następnie kwalifikuje się do Ligi Mistrzów. Jednak szybko skończył się ten czas świętowania. Zadłużone władze wchodzą w deal z podejrzanymi inwestorami. Zapoznajemy się z międzynarodową firmą inwestującą w sport o nazwie Doyen Sports.
Nazwa "Doyen" od razu skojarzyła mi się z polskim słowem "dojenie" i nie pomyliłem się, intuicja językowa mnie nie zawiodła. Doyen doi bowiem kluby do samego dna. Mechanizm tej ssawy poznajemy na przykładzie kontraktu Holendra Oli Johna, którego sprowadziła do siebie Benfica Lizbona. Szokujące są szczegóły tej absurdalnej umowy. Doyen wykupił za 4,575 miliona euro połowę praw transferu Oli Johna. Wszystko jedno, co się wydarzy, Doyen zawsze wyjdzie z interesu z 6 milionami. Co najmniej. "Zawsze" to znaczy : jeśli Benfica sprzeda piłkarza, ale skasuje mniej niż 12 milionów, Doyen i tak otrzyma 6. Jeśli cena będzie wynosić więcej niż 12 milionów, Doyen dostanie swoje 6 milionów plus 50 procent z reszty. Jeśli gracza po trzech latach ciągle jeszcze nie uda się sprzedać, Doyen bierze od Benfiki 6 milionów. Jeśli zawodnik stałby się inwalidą i nie mógł już grać: 6 milionów dla Doyenu. Gdyby jakiś inny klub zaoferował 20 milionów, a Benfica nie chciałaby sprzedać zawodnika- Benfica płaci Doyenowi mimo wszystko połowę sumy, czyli 10 milionów. A klubu, który zaproponowałby wymagane 20 milionów, Doyen może poszukać sam." Kiedy czytałem te słowa łapałem się za głowę. Główkowałem, ale nie jak piłkarz, który próbuje trafić do bramki, ale jak laik-kibic, który nie może wyjść z podziwu, co siedzi w łepetynach właścicieli klubów, że godzą się na takie warunki. Przecież to prosta droga do wyautowania każdej firmy. Jak można dawać się tak faulować? Czy nie ma sędziego, który odgwizdałby tu rzut karny, w rozumieniu karnego kodeksu? Dodajmy do tego, że tacy "partnerzy" z TPO to, bez dwóch zdań, finansowi oszuści świadomie zacierający ślady.
Czym jest Doyen, który traktuje piłkę jak dojną krowę? Cała grupa to wielki supeł splątanych ze sobą firm offshore, to na Malcie, to na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, to w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Fikcyjne firmy powstają, później są rozwiązywane albo przejmowane przez nowe. (...) Dokumenty Football Leaks potwierdzają, że o niektórych przepływach pieniędzy w imperium Doyenu brytyjska skarbówka miała nie wiedzieć. Co znaczy miała nie wiedzieć? Nie wiedziała, czy udawała?
A to tylko bardzo niewielka liczba bitów z terabajtów bulwersujących danych, które ujawnili twórcy Football Leaks. Assange’owie i Snowdenowie piłkarskiego światka rzucili światło swego reflektora w mroczny świat niesportowych zachowań biznesowych. Kolejne ciemne sprawki piłkarzy krążą wokół podatków. Największe gwiazdy murawy są jak finansowi czarodzieje uprawiający swoje hokus-pokus-fiskus. Aby zoptymalizować swoje finanse, Ronaldo ucieka się do złej praktyki znanej od lat w takich koncernach jak Google, Apple, Starbucks czy Amazon: do turystyki podatkowej. Operujące na całym świecie firmy omijają obowiązek płacenia należności podatkowych, zakładając siedziby swoich firm w krajach o niskiej stopie podatkowej lub przenosząc je tam. Przez taki przemyt pieniędzy kasy państw tracą rocznie miliardy. To prakapitalistyczna skłonność do robienia z "więcej" "jeszcze więcej". (...) W przypadku Ronaldo, jak wykazują Football Leaks ze Szwajcarii, Maroka, Portugalii i Anglii, pieniądze wędrują po całym świecie. Dla Ronaldo pracują firmy i jedna Fundacja w Panamie, Hongkongu, Szwajcarii, na Bermudach i Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, sieć rajów podatkowych i fikcyjnych firm, a na samym końcu pieczę nad jego kapitałem sprawuje mały prywatny bank szwajcarski. Nie mogę się wprost nadziwić tej ożywionej kreatywnej księgowości najlepszego zawodnika na świecie, skoro - jak czytam w książce Buschmanna i Wulzingera- majątek Ronaldo przed dwoma laty wynosił 227 milionów euro. Myślę, że nawet dla bardzo bogatych ludzi taka suma to abstrakcja. Dlaczego, mając tak potężny kapitał, Ronaldo nie płaci podatków jak Bóg i Cesarz przykazał? Dlaczego piłkarz podejmuje tak ryzykowne działania, ucieka, kluczy, ukrywa, przemilcza, zasłania, "kiwa" państwo? Moim zdaniem nie tłumaczy tego fakt, że w niektórych krajach stopa podatkowa wynosi 50 procent.
Stawiam tezę, że football ze wszystkimi graczami biorącymi udział w tym globalnym biznesie nie różni się niczym od innych branż i gałęzi współczesnego bezwzględnego turbokapitalizmu. Nie może być zresztą odmienny, ponieważ sam stanowi jego istotną i bardzo produktywną domenę. Z niewielką przesadą można narysować taką alegorię: Ziemia jako jedna wielka piłka nożna. Football to przecież potężna branża gospodarcza i finansowa obejmująca swoim zasięgiem wszystkie kontynenty. Tam, gdzie ludzka stopa dotknęła lądu, od razu przybywają ci, którzy chcą wzuć na nią piłkarskie korki. Za moment pojawiają się producenci sportowej odzieży, trenerzy, menadżerzy, media, sponsorzy, prawnicy, finansiści itd. A w dzisiejszej rzeczywistości są to przedstawiciele wyrafinowanych, skomplikowanych dziedzin, często powiązanych ze sobą gęstymi siatkami interesów. W związku z tym być dziś piłkarzem to nie jest tylko umieć dobrze kopać nadmuchany balon pokryty skórą.
Wprawdzie w książce dwóch niemieckich dziennikarzy czytamy, że Ronaldo namiętnie dba o swoje ciało i nieustannie poprawia umiejętność trafiania piłką do bramki. Jednak jego życie absolutnie się do tego nie ogranicza. Właściwie wszystko u Portugalczyka jest "ometkowane", obwarowane precyzyjnymi punktami w umowie. Dzięki temu gwiazdor zarabia horrendalne pieniądze za samą swoją obecność, a raczej za zaistnienie swego wizerunku, za krótką reklamę, za epizodyczne pojawienie się, a nawet za drobny komunikat w serwisie społecznościowym. Z drugiej jednak strony jego życie jest luksusowym więzieniem, niewolą w złotej klatce kontraktu. Nie może się nosić tak jakby chciał, nie ma prawa założyć przypadkowego stroju, nie wolno mu właściwie improwizować w swoich publicznych wypowiedziach. Wszędzie słyszy gwizdek inwestora. Kiedy o tym czytałem, zacząłem się na serio zastanawiać, czy to jest życie człowieka, czy raczej istnienie jakiejś wirtualnej postaci, odgórnie zaprojektowanego produktu sportowego marketingu. Oczywiście bezrobotni młodzi ludzie mogliby takie problemy obśmiać, potraktować z ironią, wydrwić. Autorzy "Brudnej piłki" poruszają problem biedy, kreśląc społeczne tło historii Cristiano Ronaldo.
Jednak - przyznam szczerze- że chyba nie chciałbym zamienić swojej raczej skromnej egzystencji na żywot piłkarza bardzo zamożnego. Z pewnością trzeba być w tej branży, na takim podniebnym poziomie, człowiekiem bardzo odpornym psychicznie i najlepiej: zdystansowanym do siebie i świata. Presja jest tu ogromna i to nie tylko ta związana z ciągłymi oczekiwaniami sportowych sukcesów. Ronaldo musi być cyborgiem, doskonale naoliwionym mechanizmem, najlepiej pozbawionym sentymentów, a z pewnością prywatnego życia.
Piłka nożna stała się tak można, że coraz mniej w niej piłkarzowi można.