Przed sądem w Kijowie stanął 21-letni Wadim Sziszimarin - pierwszy rosyjski żołnierz oskarżony o mordowanie cywilów. Mógłby reklamować klocki Lego, a stał się symbolem wojennych zbrodni. Wraz z trzema kompanami skradł samochód, po czym na przebitych oponach usiłował przebić się do oddziału, z którym stracił łączność. Ale wcześniej zabił. Strzelił do Ukraińca cztery razy, cztery razy trafiając go w głowę. Ołeksandr Szelipow miał 62 lata. Rozmawiał przez telefon komórkowy. Żona znalazła jego ciało w sadzie między śliwkowymi drzewami. Niegdyś był ochroniarzem pierwszego sekretarza komitetu centralnego KPZR Leonida Breżniewa, choć to nie czas na chichot historii.

Ukraińska prokuratura prowadzi tysiące spraw, które badają akty rosyjskiego bestialstwa. Przypadek Sziszimarina jest symboliczny. Ukraińskie media opublikowały rozmowę dziennikarki z Kijowa z rodzicami oskarżonego. Matka, zapytana o reakcję, odparła, że przecież jest wojna. Ojciec dodał, że jest za Rosją, choć nie potrafił sprecyzować, co miał na myśli. Oboje nie byli zbytnio zaskoczeni, że ich syn zamordował bezbronnego człowieka. Wadim powinien jak najszybciej zostać odesłany do domu - powiedzieli dziennikarce - przecież organizuje się wymianę więźniów, w czym więc problem? Nie tylko propaganda Kremla tłumaczy zachowanie rosyjskich żołnierzy. Ich rodzice sami siebie oskarżają.

Obejrzałem materiał z poddania Azowstalu. Nakręcili go Rosjanie w celach propagandowych. Użyli kilku kamer i drona. Film miał być dowodem klęski Ukraińców i zwycięstwa rosyjskiego oręża. Ale nim nie jest. Wystarczy uważnie się przyjrzeć - grupa zdyscyplinowanych ukraińskich żołnierzy, jeden po drugim podchodzą do Rosjan. Są wśród nich także kobiety. Kładą na ziemi plecaki i torby. Są przeszukiwani przez zamaskowanych zbirów. Obiektyw skupia się na poszczególnych osobach. Na ich twarzach widać jedynie godność. Nic nie mówią. Posłusznie wykonują polecenia. Wiedzą, że odnieśli moralne zwycięstwo. Prezydent Zełenski miał rację mówiąc, że bohaterowie potrzebni są żywi. 

Na północy rosyjskie wojska wyparte zostały do samej granicy. Jakiś oddział ukraińskich żołnierzy postawił na niewidzialnej linii drewniany słup w żółto-niebieskie paski. Potem zrobili sobie pod nim zdjęcie, jak drużyna piłkarska po wygranym meczu na własnym boisku. Od kilku dni w Charkowie nie było bombardowań. Działają kafejki i sklepy. Na ulicach malowane są zebry dla przechodniów. Ludzie wychodzą powoli z metra, gdzie pozakładali tymczasowe domy. Jeśli odparcie ataku na Kijów było zwycięstwem, obrona Charkowa jest nim do kwadratu. Tam walki były jeszcze bardziej zacięte. Dwa największe ukraińskie miasta nadal są ukraińskie. Politruki w Moskwie - zgryźcie ten orzech! 

Tymczasem historia chichocze tysiące kilometrów na zachód, po drugiej stronie Atlantyku. Były prezydent Stanów Zjednoczonych, George W. Bush, chciał powiedzieć coś o Putinie, ale popełnił najgorszą gafę w swoim życiu. Mówiąc o Ukrainie i ataku na jej suwerenność, wspomniał o "nieusprawiedliwionej i brutalnej inwazji na Irak". Był jej autorem wraz z ówczesnym premierem Wielkiej Brytanii. Obaj panowie nigdy się do tego nie przyznali. Do dziś są wolni. Nie był to chlubny rozdział w historii obu krajów. A historia o nim pamięta. Putin także. Tłumacząc agresję na Ukrainę, kilkakrotnie wspominał o Iraku. Zygmunt Freud miałby na ten temat wiele do powiedzenia. 

Donbas płonie. Rosja wie, jak uprawiać ukraińską ziemię. Ryje ją czołgami i sieje pociski, jakby miała nadzieję na udane przyszłoroczne plony. Zniszczy wszystko, co jest do zniszczenia. Zrówna z powierzchnią ziemi, byle tylko powiedzieć, że należy do niej. Nieważne, że przez lata w Donbasie nic nie wyrośnie, że grunt cuchnąć będzie paliwem lotniczym i prochem. Prezydent Zełenski nazwał to piekłem. Wyobraźcie sobie teraz Mariupol, tylko tysiąc razy większy. Po sam horyzont leje po bombach, sterczące kikuty drzew i spalone domy. Krajobraz księżycowy. A w samym środku tego koszmaru jest człowiek, który coraz bardziej staje się wilkiem. XXI wiek - kaprys boga wojny.