Obejrzałem na TVN24 niezły western - tłum kowboi z mikrofonami w dłoniach wtargnął do gabinetu szeryfa. Wcześniej chyba Wielki Reżyser wydał nakaz zdania broni. Nie przypominało to w żaden sposób redakcji tygodnika w centrum Warszawy. Powiem Wprost, bardziej jakiś bar na skraju prerii.
Trudne ujęcie laptopa nie zakończyło się sukcesem, a na końcowy klaps trzeba będzie poczekać. Ale ja już teraz chce wiedzieć, czy przypadkiem nie obchodziliśmy niedawno rocznicy poskromienia Dzikiego Wschodu? Nie wiem, czym się to skończy - albo film przejmie inna wytwórnia, albo pozabijają się głowni aktorzy. Ciąg dalszy zapewne nastąpi, jak zwykle bywa, do samego unhappy endu.
Tak sobie myślę siedząc okrakiem na obczyźnie - ciekawe, jak ja bym się zachował w roli szeryfa, który nie chce kraść koni z reżyserem. Może ratowałbym laptopa, a może otworzył kiosk Ruchu. Tam, oprócz Marlboro, można przecież sprzedawać fajki pokoju. Niech będą nawet bez filtra.