Zdaliśmy ważny egzamin. Nie pociągnęliśmy za spust, choć ktoś do nas strzelił. Z lufy nadal unosi się dym, na piachu leży niedopałek cygara, widać nawet ślady rewolwerowca, ale wszystko wskazuje na to, że tym razem nie jest nim Putin. Od razu zaprzeczył, choć wiadomo, że jego słowom nie należy wierzyć. Notoryczny kłamca nawet, gdy przypadkiem mówi prawdę, jest i tak na przegranej pozycji – nikt nigdy mu nie uwierzy. Z pomocą przyszły fakty i to one wygrały z poszlakami. Teraz mamy do rozgryzienia zupełnie inny problem, bo zginęli przecież ludzie. Mieli w kieszeniach polskie paszporty, byli u siebie w kraju, osierocili rodziny. Jakoś trzeba będzie to rozwiązać polubownie w rodzinie. Stare angielskie przysłowie głosi, że raz w roku strzelba sama wypala i żeby uważać, gdzie się ją kładzie. Przyjmijmy, że ten raz właśnie się zdarzył i losowy przydział takich tragedii został wyczerpany.
Wojna jest nauczycielem. Trzeba odrabiać zadaną przez nią lekcję, w przeciwnym razie nie będzie awansu do wyższej klasy. Ta z Przewodowa jest o powściągliwości. Nagle znaleźliśmy się w czasie, w którym każde wypowiadane oficjalnie słowo się liczy, każdy gest ma znaczenie, a czyny - gdyby do nich doszło - mogły być nieodwracalne w skutkach. Nauczycielem jest także historia. Ostrzelanie amerykańskimi rakietami chińskiej ambasady w Belgradzie, do którego doszło w połowie lat 90. podczas interwencji NATO w Kosowie, choć doprowadziło do ostrego kryzysu, nie wywołało wojny amerykańsko-chińskiej. Zginęło wówczas troje dziennikarzy. Amerykanie uderzyli się w piersi i wypłacili rodzinom ofiar cztery miliony dolarów. Podobny gest wykonali w 1988 roku, kiedy startujący z Teheranu pasażerki samolot strącony został przez nich do morza, a wraz z nim 260 pasażerów.
Mea culpę Waszyngtonu słychać było wówczas na wszystkich kontynentach, choć Biały Dom nie pałał wcale miłością do Ajatollahów. Za to Rosjanie nie znają słowa przepraszam. Pięć lat wcześniej z zimną krwią zestrzelili południowokoreańskiego jumbo jeta, bo zboczył z kursu, zabijając przy okazji 269 osób. Margines błędu jest szeroki podczas wojny i wcale nie tak wąski w czasie pokoju. Takie samo musi być spektrum powściągliwości. Nie oznacza to wcale, że nie powinniśmy zadawać pytań na temat stanu obrony powietrznej kraju. To także okazja, by raz jeszcze wspomnieć, że winę pierwotną za śmierć dwóch polskich obywateli zamordowanych na terenie Polski ponosi Rosja. Gdyby nie zaatakowała Ukrainy, nikt nie musiałby jej bronić. Nawet rosyjski separatysta, który w Donbasie strącił z nieba malezyjskiego boeinga, nie zrobił tego celowo. Człowiek jest omylny - strzela, a Pan Bóg kule nosi.
Z przerażeniem obserwowałem reakcję serwisów społecznościowych na incydent w Przewodowie. Szczęśliwie internet nie podejmuje za nas kluczowych decyzji w chwilach, które decydują o przetrwaniu gatunku. Nie wiem, kto był gorszy: samobójcy wysyłający żołnierzy NATO na wojnę z Rosjanami, czy autorzy teorii spiskowych obarczający winą Tuska? Ostatnie lata udzieliły nam bolesnych lekcji z udziałem ekipy rządzącej w Polsce, ale cieszę się, że mogę to napisać - odnoszę wrażenie, że w tej krytycznej sytuacji polski rząd i polski prezydent zachowali rozwagę. Wciąż nie mamy stuprocentowej pewności, kto nacisnął guzik i posłał rakietę na terytorium Polski. Ale jeśli nie ma dowodów na to, że zrobili to Rosjanie, to z równą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że sprawcami nie są Peruwiańczycy. Każde równanie ma wynik, ale nie każde musi być rozwiązane.