Od początku wojny oglądam putinowską telewizję. Zawsze to samo studio, okrągły stół, ci sami ludzie, tylko ostatnio nietęgie mają miny. Klęska na froncie wyryła się im zmarszczkami na twarzach. Zaburza je grymas niezadowolenia i nieskrywane pretensje - przecież nie tak miało wyglądać zwycięstwo! Jeszcze kilka tygodni temu ta sama banda komentatorów sprzedawała widzom apokaliptyczną wizję końca Ukrainy. Teraz wściekają się na Kreml i wycofującą się w popłochu armię. Stroją nadąsane miny, krytykują chaos w Donbasie i zakrapianą alkoholem mobilizację. Żałośni klauni, puste manekiny! "Zawsze szliśmy na wojny po wódzie" - zauważa mędrzec w ciasnym garniturze i mało nie spadam z krzesła na ziemię. Oto analiza rosyjskich ekspertów! Nie mają pojęcia, że są tylko pocącym się w świetle studyjnych reflektorów nic nie znaczącym, zwielokrotnionym zerem. Irytującym szumem wojny.
Daj człowiekowi mikrofon, postaw go przed kamerą, przymocuj na garderobie tabliczkę z nazwiskiem, a uwierzy, że jest półbogiem. Idiotka, która regularnie pojawia się w tych programach, chętnie powoływałaby do wojska pedofilów - niech walczą za Rosję! Margarita Simonjan nie dopuszcza myśli, by do Ukrainy pojechał ktokolwiek z jej rodziny - ona pochodzi z lepszego sortu. Nie oszczędziłaby natomiast studentów sztuki i grajków ulicznych - mówi o tym bez najmniejszego zażenowania. W jej mniemaniu to także przestępcy, którzy nadają się na mięso armatnie. Po co komu sztuka, po co komu rozśpiewane ulice w Rosji?! Aha, jeszcze jedno - tych, którzy wydali rozkaz odwrotu, postawiłaby najchętniej przed plutonem egzekucyjnym, jak Stalin. Oto wyrocznie! Gadają tak beznamiętnie co wieczór otuleni światłem w kolorach rosyjskiej flagi. Brudnymi łapami żrą winogrona i patrzą, jak Rzym płonie.
W Rosji mobilizacja. W całej swojej groteskowej formie śmieszy i przeraża. Dla odzianych w niedopasowane mundury rekrutów występują rosyjscy artyści - żołnierze stoją w podkowie, jak do raportu, a oni śpiewem zagrzewają ich do boju. Dwoją się i troją do mikrofonu przy muzyce puszczanej z playbacku. Faceci udają gitarzystów i bębniarzy - wywijają w powietrzu kończynami. Kobiety w śnieżnobiałych mundurach i butach na wysokim obcasie podchodzą prowokacyjnie do rechoczącego, zielonego tłumu. Czasami śpiewają w duecie z żołnierzykiem. Pozują, jak na rozkładówce z Playboya. Groza tych scen hipnotyzuje. Zazwyczaj rozgrywają się na boisku przy lokalnej szkole, na tyłach mleczarni lub na zapleczu jakiejś fabryki. Są jednym wielkim policzkiem wymierzonym życiu - przecież ci nieszczęśnicy niedługo zginą! Jeśli w takim stanie trafią na front, już teraz nie żyją.
Ukraińcy z uporem publikują filmy z okolic Łymana. Rosjanie zostali tam otoczeni, a przy próbie ucieczki wystrzelani jak kaczki. Wielu z nich porzuciło mundury i w cywilnych samochodach usiłowało przedrzeć się przez pierścień kontrnatarcia. Nie są to łatwe filmy, ale je oglądam. To jak podróż do wnętrza Ziemi, jak wycieczka do najmroczniejszych zakamarków ludzkiego instynktu. Nie oceniam ich i nie osądzam. Pragnę je jedynie zapamiętać. Te filmy stają się pomocą naukową. Są jak szkielet w gablocie pracowni biologicznej albo zanurzony w formalinie kilkutygodniowy embrion. Ukazują życie w przekroju. Pokazują do czego zdolny jest człowiek - co gotów jest zrobić, gdy czuje, że za chwilę przestanie istnieć. Jak szybko potrafi uciekać, jak porzuca za sobą wszystko, co przeszkadza mu w realizacji ostatecznego celu - żeby wziąć jeszcze jeden oddech, żeby jakimś cudem doczekać jutra.
Ukraińskie konwoje poruszają się na wschód z zawrotną szybkością. Na pancerzu czołgu zawsze znajdzie się ktoś z włączoną komórką. Wzdłuż dróg straszą zwęglone wraki samochodów. Wszędzie porozrzucany sprzęt, paczki z prowiantem, skrzynki z amunicją i, nie wiadomo dlaczego, cała masa jakichś szmat i ubrań zmieszanych z błotem. Czasami między nimi pojawiają się ludzkie zwłoki. Leżą w nienaturalnych pozach - żywy człowiek nie podwinąłby tak nóg, nie kładłby głowy w kałuży mętnej wody. Nie schodziłaby z niego płatami skóra, nie byłby rozerwany w kroku, nie brakowałoby mu połowy twarzy. A oni tak właśnie leżą. Niewzruszenie i niegodnie. Oskarżają wampira z Kremla i wszystkie jego służalcze upiory. Dowódców, którzy pierwsi zaczęli uciekać i tych, którzy skradli szybsze samochody. Nic nie krzyczy głośniej o pomstę do nieba niż cisza na zgwałconych stalą ukraińskich drogach.