Rosyjska rakieta zniszczyła traktor na polu niedaleko Charkowa. Jakby w zemście za filmy nagrywane przez Ukraińców, na których traktory wyciągają z błota porzucone rosyjskie czołgi. Farmer prowadzący maszynę doznał ciężkich oparzeń i trafił do szpitala. Może powiedzieć, że stawił czoła wojennej machinie Putina. Komedia miesza się z tragedią na naszych oczach. W zestrzelonych rosyjskich samolotach SU-34 obrońcy znaleźli papierowe mapy Ukrainy z lat 80. ubiegłego stulecia i przymocowane taśmą w kabinie pilota komercyjnie dostępne nawigatory GPS. Te w myśliwcach są niedokładne. Może dlatego Rosjanie strzelają do traktorów, które wyjechały powitać wiosnę.
A ona obfituje w paradoksy. Szwecja i Finlandia złożą wnioski akcesyjne do NATO. Oba kraje przez lata były neutralne, ale obudziły się ze śpiączki. Jeśli zostaną przyjęte, granica Rosji z krajami sojuszu dokładnie się podwoi. Putin zaatakował Ukrainę, tłumacząc się zagrożeniem ze strony Zachodu. Sama granica z Finlandią ma 1300 kilometrów. Na własne życzenie będzie miał zagrożenia dwa razy tyle niż wcześniej.
Premier Wielkiej Brytanii, Boris Johnson, podpisując w Oslo i Helsinkach porozumienie o współpracy militarnej, powiedział, że gotów jest umieścić na terenie obu krajów broń nuklearną. To włączenie turbosprężarki i podkręcenie napięcia o tysiąc stopni. Co na to Putin?
Kilkadziesiąt lat po Hiroszimie człowiek zrozumiał, że musi powstrzymać rozszczepianie atomu. Miał to umożliwić powstały w 1968 roku układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Podpisały go wszystkie kraje, które wówczas nią dysponowały. Ale nie te, które stworzyły takie arsenały później - w tym Izrael, Indie i Pakistan. Korea Ponocna wycofała się z porozumienia, by zrealizować skutecznie własny program jądrowy. Przewińmy film do chwili obecnej. Rosja grozi nuklearnym atakiem Europie, a Europa chce umieszczać podobną broń w malowniczych szwedzkich zatokach i finlandzkiej tajdze. Ukraina żałuje, że pozbyła się atomu, inaczej tej wojny by nie było. Trwa koszmarny seans. Tworzą go pojedyncze sekwencje.
Zbrodnie wojenne popełnione przez rosyjskich żołnierzy są bogato udokumentowane. Nagranie pochodzące z salonu samochodowego na obrzeżach Kijowa, ukazuje bandytów w całej swojej glorii. Zostało utrwalone jednocześnie na kilku kamerach przemysłowych. Właściciel i ochroniarz wychodzą naprzeciw Rosjanom, którzy zaczęli włamywać się do środka obiektu. Nawiązuje się rozmowa. Żołnierze proszą o papierosy, po czym odchodzą. Chwile później dwóch z nich wraca i strzela Ukraińcom w plecy. Rannemu ochroniarzowi udaje się dojść do biura. Dzwoni po pomoc. Zanim dojedzie, mężczyzna umiera. Potem robi to wielokrotnie na antenie CNN.
Ukraina wygrała. Mimo ostrej konkurencji triumfowała na festiwalu Eurowizji, który w tym roku obył się w Turynie. Pominę aspekt muzyczny tego wyniku, bo nie walory artystyczne chodzi. Festiwal traktowany jest z dużym przymrużeniem oka, ale jest papierkiem lakmusowym europejskich nastrojów. Ludzie niekoniecznie głosują na najlepszego. Nagradzają kraj, który akurat najbliższy jest sercu. "Pomóżcie Azowstalowi! Ratujcie Mariupol!" - wykrzyczał ze sceny lider zwycięskiej grupy Kalush Orchestra. Były żółto-niebieskie flagi i podobne paski na gitarach. Ale to nie one zadecydowały o zwycięstwie. Zrobił to widz. Podatnik. Fundator broni dla Ukrainy. Współtwórca przyszłego zwycięstwa.