Sześćdziesiąty ósmy dzień wojny, a nie napisałem nawet słowa o Łukaszence. Celowo. Czekałem aż białoruski prezydent w końcu powie coś ciekawego. I powiedział - o Polakach, Litwinach i Łotyszach. "Nie wypuszczają swoich ludzi na Białoruś. Dlaczego? Ponieważ ludzie przyjeżdżają do nas i kupują sól. Nie ma u nich soli! Wielki, bogaty Zachód, a nie ma soli! Nie wpuszczają, żeby ludzie nie mówili o tym, że Białorusini żyją normalnie. Ot, cała demokracja" - skonstatował Aleksander Łukaszenka. Stać go też było na szczyptę autoironii. Czyżby matka natura obdarzyła go poczuciem humoru?
Dzięki Bogu, mamy dyktaturę - stwierdził - wszyscy mnie krytykowali: dyktatura, dyktatura. Ale w tej dyktaturze mamy porządek. Gdyby nie było dyktatury, chodzilibyśmy boso.
Zanim wybuchła wojna w Ukrainie, uważnie śledziem wydarzenia w Białorusi. Budziłem się rano i wpinałem w Twittera, szukałem wiarygodnych informacji. Dzielni Białorusini przez tygodnie protestowali na ulicach, wierząc, że w końcu uda im się przynajmniej zdrapać lakier z karoserii dyktatury. Niestety okazała się mocniejsza. Relacja z ukraińskiej Buczy przeraża, ale białoruskie orki też potrafiły walczyć o pierścień Łukaszenki.
Jedno nagranie zapamiętałem szczególnie. Zrobił je jakiś działacz opozycji. Mieszkał w pobliżu komisariatu policji ze sporym betonowym podwórkiem. Na początku nie mogłem pojąć, na co patrzę. Dopiero po chwili zorientowałem się, że widzę ludzi. Leżeli na ziemi jak bale drewna. Warstwa na warstwie. Mieli związane ręce i opaski na oczach. Nie byli zabici, ale ledwie żywi. Ich kaci z kałachami na ramieniu polewali więźniów wodą. Ludzka góra cała się ruszała. Na nagraniu nie było dźwięku, ale można było sobie wyobrazić jęk tego podwórka. Pamiętam słowa, jakie wtedy cisnęły się na usta.
Dlatego, gdy słyszę o odważnych Białorusinach, którzy wysadzają w powietrze własne trakcje kolejowe, rośnie mi serce. Nie pojadą już nimi rosyjskie transporty. To dowód na to, że można brutalną siłą zgnieść opozycję, ale barbarzyństwo nie ma dostępu do ducha. Siedzi głęboko, nie nosi munduru, nie afiszuje się swoim męstwem, nie składa obietnic. Ale gdy przychodzi moment prawdy, duch zmienia się w ciało - ma głowę, nogi i ręce. A one już wiedzą co zrobić. Przyklejają kilogram trotylu do metalowych torów albo wyjeżdżają z kraju. Białoruski legion dzielnie walczy w obronie Ukrainy.
Jaka szkoda, że mimo historycznego i kulturowego pokrewieństwa, granica z Białorusią jest tak wysoka. Nie mam na myśli płotu zmontowanego naprędce. Kraj mógłby w gruncie rzeczy nazywać się Czarnopolską. Tymczasem musimy wysłuchiwać bredni Łukaszenki i kłócimy się o Mickiewicza. Jaka szkoda, że po upadku Związku Radzieckiego wszystkie państwa, które powstały z jego trzewi, nie mogły swobodnie realizować swojej narodowej misji. Robiły to w cieniu Wielkiego Brata, który lubi wtykać nos w nieswoje sprawy i przypiekać siostry na żywym ogniu, kiedy tylko rodzice nie patrzą.
Estonia, Łotwa, Litwa, w końcu Ukraina - piękne kobiety, które powstały z żebra Sowieckiej Rosji, ale nie chciały mieć wiele wspólnego z resztą jej szkieletu. No i ta nierządnica Białoruś, do dziś siedząca na kolanie Putina, znosząca jego łapy pod spódniczką i przyzwolenie na gwałt ojczyma z ironicznym poczuciem humoru. Jego ostateczną zdradą było przyjęcie w gościnie rosyjskich wojsk i otwarcie dla nich granicy z Ukrainą. To nieuchronnie prowadzi do wenerycznej choroby. Aleksandrze Łukaszenko - kiedy ciało zacznie odpadać od kości, zrób sobie okład z soli. Ponoć macie jej pod dostatkiem.