Idzie wiosna. Stopniały śniegi. Ukraińcy wzięli do rąk łopaty i zaczęli sprzątać wyzwolone miasta. Sezonowe porządki to zazwyczaj radosna czynność. Ale nie w Ukrainie - nie chodzi o ogarnięcie podwórka czy przystrzyżenie trawnika. Wynoszą z piwnic trupy i szukają zbiorowych mogił. Na ulicach rdzewieją rosyjskie czołgi, a w sercach rośnie nienawiść. Tak łatwo się jej nie pozbędą. Ci, którzy stracili bliskich są w szoku i żałobie, ale kiedy uporządkują chaos w głowach, nienawiść wstanie z ławki rezerwowych i wkroczy do gry. Pierwsza połowa koszmaru za nimi, druga dopiero się zacznie.
Nie tworzę rankingu horrorów. Ale zdarzają się historie, które przebijają dotychczasowe barbarzyństwa. To już nawet nie strzelanie do człowieka jak do tarczy, czego dopuścili się Rosjanie w Hostomlu. Tak szkolili snajperów. Potem podziurawione ciała zawlekli do pobliskiego domu. Okrucieństwa są powszechne, a będzie ich jeszcze więcej. W osłupienie wprawiła mnie relacja z miejscowości Worzel niedaleko Kijowa. Opowiada ją do kamery właściciel eleganckiej willi. Udało mu się w porę uciec przed najeźdźcą. Ale zostawił w domu psa i dwa samochody - toyotę i range rovera.
Dom zastał zdewastowany. Rosjanie nie potrafili uruchomić aut, więc je ostrzelali i rozbili szyby kolbami karabinów. Głos się człowiekowi załamuje przed kamerą, ale nie z powodu strat materialnych. O garaż oparta jest drabina. Na niej ruscy żołdacy ukrzyżowali jego psa. Przybili go do drewna gwoździami. Wycofując się, wspaniałomyślnie ściągnęli zwierzę, odcinając mu łapy. Mężczyzna dotyka czule sterczących kikutów. Sierść rusza się na wietrze. Dalej już nie może mówić. Kręci tylko głową i szepcze: Kim jesteście? Skąd przybyliście? Kogo jeszcze zabijecie zanim pochłonie was piekło?
Odstawiam komputer i wychodzę z domu. Idę nakarmić koty przyjaciół. Wyjechali na Majorkę - tydzień zasłużonego urlopu. On pracuje w BBC, ona dla Reutersa. Gdy się spotykamy, nie mówimy o niczym innym, tylko o wojnie. Ale teraz staram się wyłączyć. Otwieram drzwi, liczę kociaki - powinny być trzy - potem opróżniam zawartość puszki do miseczek, a na deser dosypuje im suchej karmy. Coś do nich mówię, one miauczą. Czasami dają się pogłaskać. Są jeszcze do obsłużenia dwa akwaria. Ryby - wiadomo - nie są rozmowne. Sprawdzam, czy szczelnie zamknąłem drzwi i wracam na wojnę.
Kiedyś to się skończy - bo skończyć się musi - ale zawsze będę wracał do tych chwil, kiedy czuję, że dotykam zła całym sobą. Robię to na odległość, z Londynu. Kanał La Manche wcale mnie nie chroni przed wirusem, który zbiera w Ukrainie nieludzkie żniwo. Jestem wobec niego bezbronny. Z przerażeniem zauważam, że wojna na dobre schodzi z pierwszych stron gazet. Zamieszkała na drugiej i trzeciej. Nagłówki wracają do tematów, które wciąż wydają się obce jak ósmy pasażer Nostromo. Co mnie obchodzą problemy podatkowe żony ministra finansów albo kłopoty transferowe premierligi?
Wokół Kijowa trwa robienie porządków. Widać wojskową dyscyplinę. Ludzie przychodzą, uzbrojeni w narzędzia ogrodowe. Ulica po ulicy, chodnik po chodniku przywracają rzeczywistości należną jej szatę. Tylko czasami stają w miejscu. Zawieszają się jak komputery, gdy spod gruzu wyłania się cześć ludzkiej anatomii. Takich niespodzianek wcześniej nie spotykali, kiedy po zimie nadchodziła wiosna. Służby ratownicze mają co robić. Rozkładają plastikowe worki. Otwierają i zasuwają błyskawiczny zamek. Trudno uwierzyć, że idzie Wielkanoc. Zmartwychwstania tym razem nie będzie.