Bałem się tej chwili. Czułem, że kiedyś nadejdzie i tak się stało. Dzień rozpoczynam od wejścia na ukraiński portal internetowy, który śledzę od początku wojny. Jest tam sporo tekstów, zdjęć i oczywiście filmów. Na jednym z nich rosyjski czołg - jeździ uliczkami całkowicie zniszczonej wioski, tam i z powrotem. W środku trzyosobowa załoga. T-64, stary model. Czołg co chwilę zatrzymuje się, obraca wieżyczkę i strzela do małych, jednorodzinnych domów. W niektórych kryją się cywile. Po oddaniu kilku strzałów, niewidzialny czołgista dodaje gazu i usiłuje wyprowadzić maszynę w pola. Powstrzymuje go amerykański Javelin, pionowo spadający z nieba. Czołg eksploduje. Ja się śmieję.
Od początku wojny przeganiam to uczucie. Nawet, gdy najeźdźcy zostawiali za sobą rzędy zbiorowych mogił, nawet gdy zbombardowali teatr w Mariupolu, nie zacierałem rąk na widok rosyjskich trupów. Negocjowałem ze sobą - nie wolno ci się cieszyć, nawet jeśli straty są po ich stronie - to wciąż ludzie! Ale widząc czołg strzelający do zwykłych domów, jak wypluwa pociski, wiedząc, że zabija niewinnych cywilów, coś we mnie pękło. Nie oznacza to, że od teraz będę sobie pozwalał na turpistyczną radość, kiedykolwiek zobaczę zakrwawiony rosyjski mundur. Ona trwała tylko przez ułamek sekundy, po obejrzeniu jednego filmu. Wciąż czuję do siebie niesmak, ale na moment ulżyło.
Ukraińskie dowództwo wydało rozkaz żołnierzom, by wycofali się z Siewierodoniecka. Od tygodni trwały tam zaciekłe walki. To niezwykle istotna decyzja. Ocali wielu ludzi, ale oddaje miasto w ręce wroga. Jego zajęcie jest dla Rosjan strategicznie ważne - Lisiczańsk mają teraz w zasięgu ręki. Choć przecież potwory rąk nie mają. Wystają im z żeber oślizłe płetwy, zamiast nóg wyrosły im rogi. Przypominają tylko armię, bo w rzeczywistości są dziką sforą. Ale po zdobyciu kilku ważnych miejscowości może odgryźć spory kęs Donbasu.
Ulubiony portal publikuje zdjęcie dwóch pojmanych rosyjskich żołnierzy. Na głowach mają białe reklamówki. Przed nimi leży biurowy wentylator i szybkowar - wojenne łupy potworów.
W mediach zaczęło pojawiać się słowo - partyzant - w tym samym kontekście, do jakiego przyzwyczaiła nas II wojna światowa. Na okupowanych terytoriach tworzy się ruch oporu. W Chersoniu nieznani sprawcy wysadzili w powietrze samochód lokalnego kolaboranta. Dmitrij Sawluczenko zginął na miejscu jak znienawidzony kat Warszawy, dowódca SS, Franz Kutschera. Takich akcji będzie więcej i będą się bardziej rozprzestrzeniać. Na murach rosyjskich miast pojawiły się też plakaty ze zdjęciami rozkładających się trupów. Śmieją się utraconą połową twarzy i mrugają pustymi oczodołami. Wróżą zabójczą karierę w drugiej najpotężniejszej armii świata.
Siergiej Ławrow powiedział, że Zachód przygotowuje się do wojny z Rosją. Z charakterystycznym dla siebie świętym oburzeniem wywracał oczami i mówił jakby w zwolnionym tempie odkrywał Amerykę. Uszyty na miarę garnitur Aramaniego falował na nim jak łany zboża. Gdyby dobrze przyjrzał się pociskom, jakie spadają na rosyjskie głowy, zauważyłby napisy w każdym zachodnim języku. Kiepsko wypada w roli Kolumba, mówiąc rzeczy bardziej niż oczywiste. Ukraińcy walczą za swoją wolność naszą bronią. Rosjanie giną, bo wyciągają ręce po cudze. Ławrow jest wymiarowym okazem bestii, ale brak mu spostrzegawczości. Mecz Rosja kontra reszta cywilizacji nie został sprzedany. Wygra dobro.
Ukraina otrzymała status kandydata na członka Unii Europejskiej. Wysłuchałem orędzia prezydenta Zełenskiego do narodu. Siedział w jakimś pokoju w zielonym podkoszulku i mówił do komórki z delikatną chrypką. Nie wiem, skąd ten człowiek czerpie energię?! Wiem natomiast, że to Bruksela powinna kłaniać się Kijowowi. Widzieliście wzburzone podczas powodzi rzeki? Są brudne i niosą powyrywane drzewa. Jeśli Rosja jest taką rzeka, Ukraina jest dla niej zaporą. Musi wytrzymać, w przeciwnym razie rosyjskie błoto zaleje całą Europę i skończy się karnawał. Status kandydata jest pięknym gestem, ale gdy ustanie powódź, przyjdzie czas odbudowy. Już teraz szykujmy głębokie kieszenie.