Czterech facetów stoi przy dużym, okrągłym stole. Są w średnim wieku, w eleganckich garniturach. Na blacie olbrzymia mapa Europy. Mężczyzna z prawej nachyla się nad stołem, robi łuk nad terytorium Ukrainy i dotyka palcem granicy z Polską. "Wystarczy zrzucić kilka rakiet, o… w to miejsce i Paljaki uciekną do Warszawy”. Witamy w studio reżimowej telewizji Putina. W roli główniej jeźdźcy apokalipsy. To bardzo popularny program, oglądają go tysiące widzów - taniec z gwizdami na beczce z prochem.
Ci panowie nie wydają rozkazów. Nie decydują o strategii rosyjskich sił zbrojnych, ale są papierkiem lakmusowym debaty na temat przyszłości Europy, jaka toczy się obecnie w Moskwie. W polskiej telewizji też padają niewyważone słowa, ale pod tym względem przegrywamy z kretesem. W innych dziedzinach także. Za nazwanie wojny wojną grozi piętnaście lat łagru, opozycyjni dziennikarze nie dożywają emerytury, a człowiek, który otwarcie krytykuje Putina, ginie na moście w pobliżu Kremla. Taki układ.