Nawet w samej Wielkiej Brytanii strategia rządu premiera Borisa Johnsona wzbudza kontrowersje. Dopuszcza ona zakażenie koronawirusem nawet 60 procent Brytyjczyków. Możliwe, że więcej. Miałoby to doprowadzić do tzw. "stadnej odporności" Wyspiarzy. To termin, nad którym najbardziej na Wyspach się dyskutuje. Na razie pod uwagę brana jest tylko przymusowa izolacja - na cztery miesiące - ludzi powyżej 70. roku życia. Szkoły, kina, teatry i puby nadal pozostają otwarte.
List wzywający rząd do zmiany tej strategii podpisało ponad 200 naukowców. Są wśród nich utytułowane nazwiska. Najczarniejszy scenariusz przewiduje hospitalizacje nawet 8 milionów Brytyjczyków. W takim przypadku liczba zgonów na powikłania związane z koronawirusem byłaby astronomiczna. Rząd, w oparciu o zalecenia ekspertów, stara się opóźnić fale uderzeniową i spłaszczyć wykres zakażeń w ten sposób, by brytyjska służba zdrowia mogła sobie poradzić z kryzysem. Wydłużyć go w czasie w ten sposób, by liczba respiratorów i personelu medycznego była wystarczająca. Brytyjskie fabryki - w tym zakłady Rolls Royce'a - przygotowują się do intensywnego produkowania takich urządzeń. Pod uwagę brana jest także zamiana hoteli na szpitale. Czas pokaże, czy ta strategia - którą wielu nazywa śmiertelną ruletką - okaże się skuteczna.
Polak oderwany od polskiego telewizora i posadzony przed brytyjskim - doznałby szoku. Polak mieszkający na Wyspach, wychodzący na ulice w Londynie, najczęściej go doznaje. Właśnie wróciłem z polskiego sklepu, siłą rzeczy szedłem ulicą. Życie nadal toczy się w Londynie normalnie. Problem w tym, że wielu naszych rodaków nie próbuje pojąć strategii rządu Borisa Johnsona. Jest to utrudnione, bo w większości nie śledzą brytyjskich źródeł - głównymi kanałami informacji dla naszych rodaków są TVN24, TVP Info i serwisy społecznościowe. Trochę uogólniam, ale to konieczne. Żyjąc w takiej bańce przez lata, nie zgłębiliśmy mentalności Brytyjczyków, którzy w obliczu zagrożenia reagują inaczej niż reszta świata. Polacy nie rozumieją na przykład sloganu: "Keep Calm and Cary on". Wygląda on dobrze na t-shircie, ale co dokładnie oznacza? Wirus to nie uzbrojony żołnierz Wermachtu, patrzący przez lornetkę na białe klify Dover. Ale mechanizm reakcji Brytyjczyków jest w obecnej sytuacji podobny.
Nie oceniam, która droga jest słuszna. Wydaje mi się natomiast, że Polak podejmujący decyzję o życiu w Wielkiej Brytanii, akceptuje odpowiedzialność tego kraju w zakresie ochrony jego zdrowia - na co dzień, ale także w obliczu pandemii. Tego zagrożenia nie da się obejść wizytą u polskiego dentysty czy ginekologa. Podobnie można potraktować Brytyjczyka mieszkającego nad Wisłą, który chcąc nie chcąc, musi zastosować się do zaleceń polskiego rządu. Różnica jest taka, że on może bez większych przeszkód powrócić nad Tamizę, a Polaków czeka kwarantanna. Za miesiąc będzie to wyglądać zupełnie inaczej i będziemy mieli inne dylematy. Na razie trudno wytłumaczyć naszym rodakom mieszkających na Wyspach, że zalecenia brytyjskiego rządu oparte są na czynnikach medycznych, ekonomicznych i behawioralnych, a eksperci których słucha rząd nie są kompletnymi idiotami. Może się mylą, a może nie. W Europie rozgrywa się obecnie wojna - walczymy z niewidocznym dla oka mikroskopijnym wrogiem. Każdy kraj ma prawo do własnej strategii. W tym konflikcie nie będzie wyłącznie zwycięzców i wyłącznie pokonanych.