Do Polski przyleciał Joe Biden - starszy pan z ósmym krzyżykiem na karku i znacznie cięższym krzyżem na plecach. Jest zwierzchnikiem sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Gdyby ktoś miał wątpliwości, Biden to NATO, a sojusz jest gwarancją bezpieczeństwa Europy. Wszyscy liczymy na pomoc amerykańskich żołnierzy. Chcemy nad Wisłą więcej czołgów i samolotów z USA. A jeszcze niedawno władzom w Warszawie nie przechodziły przez gardło gratulacje dla prezydenta-elekta. Dziś z radością witają Air Force One. Gdyby na pokładzie samolotu siedział Donald Trump, byłoby po nas.
Sojusze zdają egzamin w czasie wojny. Ale prawdziwym testem jest zachowanie sygnatariuszy w czasie pokoju. Nikt nie powinien prowadzić dla zabawy wojen podjazdowych. Nie tak ma wyglądać partnerski poligon. Ignoruję zachowanie prawicowych platform informacyjnych, które mącą siecią w polityce. Piąta kolumna Trumpa rozpierzchła się po lasach, gdy na Ukrainę spadły pierwsze bomby. Amerykański prezydent przybył do Polski, by wesprzeć wschodnią flankę NATO. W imię wyższych wartości uściśnie niejedną dłoń, która pokazała mu środkowy palec. Jak trwoga to do Bidena.
Wyobraźmy sobie teraz scenariusz, w którym nie doszło do zmiany gospodarza Białego Domu. Wciąż mieszka w nim troglodyta z jednym palcem na nuklearnym guziku, a drugim na Twitterze. Strzela z biodra do wszystkiego, co się rusza, i wydaje mu się, że jest geniuszem. Trudno sobie wyobrazić? No to spróbujcie raz jeszcze. Pamiętacie może film Stanleya Kubricka? Jest tam postać szalonego kowboja, który spada na Ziemię z fortecy B52, siedząc okrakiem na atomowej bombie. Tytuł filmu: Dr. Strangelow - to dla miłośników kina. Całej reszcie powiem jedno, Bogu dzięki, że Trumpa już nie ma.
Nawet najbardziej opanowany prezydent Stanów Zjednoczonych nie jest przeciwwagą dla szaleńca z Kremla. Tu nie ma symetrii ani racjonalnych przełożeń. Nie wolno opierać się na założeniach, tym bardziej wierzyć w jakiekolwiek słowo Putina. Cieszę się jednak, że przywódcą wolnego świata jest spokojny człowiek. Może nie powinien teatralne podbiegać do prezydenckiego helikoptera, ale jest wartością constans. W polityce jest to równie ważną cechą jak w matematyce. Jeśli mógłbym mieć jakiekolwiek życzenie, to w zaistniałej sytuacji chciałbym dwóch takich Bidenów. Co dwa to nie jeden.
Jeszcze słowo o drugim samolocie - nazywa się Latający Pentagon. W chwili, gdy prezydent Stanów Zjednoczonych przybył do Europy, we wschodniej Anglii wylądował jeszcze inny jumbo-jet. Wyposażony jest w sprzęt, który pozwala koordynować działania w przypadku wybuchu wojny jądrowej. Ameryka ma cztery takie maszyny jeszcze z czasów Zimnej Wojny. Jedną utrzymuje w stałej gotowości. Skrzydlaty Pentagon spędzi cztery dni na płycie brytyjskiego lotniska. Uniesie się w powietrze dopiero, gdy nad Wielką Brytanią w drodze powrotnej do USA przeleci Air Force One. Innego końca świata na razie nie będzie.