"Być może będziemy się odwoływać, być może nie. A gdzie? Gdzieś". To usłyszeliśmy od Donalda Tuska odnoszącego się do wczorajszej publikacji rosyjskiego raportu dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Na wiele pytań dziennikarzy premier nie odpowiedział. Zaczęłam się więc zastanawiać, po co przerwał "zasłużony" urlop i wrócił z nart do Warszawy, skoro niewiele powiedział.
Najwyraźniej po to, aby zaserwować kilka okrągłych zdań, że nikt nie ma prawa tchórzyć w obliczu niewygodnej prawdy, że okoliczności ani sposób przekazania raportu przez MAK nie mają dla Donalda Tuska większego znaczenia, że będziemy rozmawiać, przekonywać Rosjan do wspólnych wniosków, że ostateczna prawda będzie jednak kompletna.
Za to, że wczoraj w świat poszła informacja o tym, że dowódca sił powietrznych pod wpływem alkoholu zmuszał pilotów do lądowania, premier obwinił dziennikarzy, którzy powinni się zastanowić nad używanymi słowami. Być może więc Paweł Graś po prostu miał rację, mówiąc: Nie bardzo wiadomo, po co pan premier miałby przerywać urlop.
No właśnie nie bardzo wiadomo, po co...