W 2000 roku zdobył brązowy medal na Igrzyskach Olimpijskich w Sydney, 8 lat później sięgnął po złoto w Pekinie. Jego nazwiskiem został nazwany jeden z najtrudniejszych skoków w gimnastyce. A on sam ponad 2 lata temu skoczył na głęboką wodę i został prezesem Polskiego Związku Gimnastycznego. Z Leszkiem Blanikiem rozmawiał dziennikarz RMF FM, Marcin Kargol.
Marcin Kargol, RMF FM: W jakiej kondycji w tej chwili jest polska gimnastyka? Jeszcze jakiś czas temu mówił Pan o "szorowaniu po dnie", zanim został pan prezesem. Jak to wygląda w tej chwili?
Leszek Blanik: Wyprostowaliśmy bardzo dużo trudnych wątków i spraw związanych z kwestiami finansowymi i organizacyjnymi. Staramy się pozyskiwać wiele środków - nie tylko na sport wyczynowy, ale też sport powszechny. Organizujemy imprezy upowszechniające gimnastykę. Ostatnio mieliśmy taką dużą imprezę w katowickim Spodku. A jeśli chodzi o kwestie szkoleniowe, to wstajemy z kolan. Mocno stawiamy na młodych zawodników. Mamy przecież dwukrotną mistrzynię świata juniorów, Lilianę Lewińską. Mamy mocną drużynę, która na mistrzostwach świata zajęła 10. miejsce. Jest też młodziutki Tomasz Le Khac. Mamy coraz więcej sygnałów, że w przeciągu kilku lat z gimnastyką będzie coraz lepiej. Dziś jednak z pewnością brakuje nam sukcesów.
Czy po ponad 2 latach w fotelu prezesa ma pan poczucie, że warto było się w to angażować?
Pracy jest bardzo dużo. Jestem prezesem dynamicznym. Często działam na granicy bycia prezesem i pracownikiem administracji, bo wiele rzeczy biorę na siebie. Sfinalizowaliśmy zmianę na stanowisku sekretarza generalnego. Jest nim Maciej Szafran, z którym pracowałem w AZS AWFiS w Gdańsku. Mam nadzieję, że teraz dokończymy wszystkie rzeczy, które udało się rozpocząć. Naprawimy też to, co nie działa. To jest proces, on będzie trwać. Ale jest nadzieja na to, że z każdym rokiem związek będzie coraz bardziej profesjonalny. Są ludzie, którzy nas wspierają. Robi to także Ministerstwo Sportu i Turystyki i mam nadzieję, że uda się zmazać ten zły wizerunek z poprzednich lat.
Widziałem przed chwilą narybek, młodzież, która ćwiczy i trenuje. Ale powiedział mi pan też o problemach, jeśli chodzi o możliwości treningowe - choćby lokalizacyjnych. Czego brakuje, by móc jeszcze intensywniej i skuteczniej szkolić nowych, młodych zawodników?
Jeśli chodzi o gimnastykę, to infrastruktura nadal pozostaje w tyle. Chodzi o te państwa, które są od nas wyżej w klasyfikacjach. Brakuje obiektów, sal, na których mogliśmy uprawiać ten sport. W szczególności chodzi o gimnastykę artystyczną oraz skoki na trampolinie. Ta sprawa ostatnio uległa niewielkiej poprawie, jeśli chodzi o gimnastykę sportową są nowe obiekty w Szczecinie, Gdańsku i Zabrzu, powstała też sala treningowa w Krakowie, ale nadal to jest przepaść w stosunku do wielu innych narodowości pod tym względem. Ale jeśli chodzi o gimnastykę artystyczną czy trampolinę, to mamy duże braki. Nie mamy miejsca dla naszej reprezentacji, gdzie moglibyśmy podziać się i spokojnie trenować i pracować. To są zawodniczki, które trenują po 8 godzin dziennie. Potrzebują sali non-stop. To też musi być wysoka sala, w Warszawie takiego obiektu nie ma. Brakuje nam bazy, centrum, w którym wszystkie dyscypliny mogłyby trenować w jednym miejscu. Bez dobrej infrastruktury nie można gonić świata i rywalizować.
Czy Leszek Blanik byłby jeszcze w stanie wykonać "blanika"?
Niestety nie. Już nie jestem w stanie wykonywać "blanika". Czasem wykonuję go w snach i budzę się przerażony. Ponadto w 2010 roku przeszedłem operację ścięgna Achillesa i to uniemożliwiłoby mi skakanie. Oczywiście jest też nie taka forma i nie taka tusza. Ważę kilka kilogramów więcej, więc dla mojego bezpieczeństwa lepiej, żebym już "blanika" nie wykonywał.
Czy są w Polsce gimnastycy, którzy mogą pokusić się o to, żeby ten skok wykonać? Pytam dlatego, bo przeczytałem i usłyszałem dziś, że wykonanie tego skoku jest w zasadzie gwarancją tego, że jest się w światowym topie.
To prawda, nadal, po tych wszystkich latach, wykonując skoki, które ja wykonywałem, ma się pewność walki o medale na igrzyskach olimpijskich czy mistrzostwach świata lub Europy. Kiedy pracowałem jako trener, a później przez krótki czas prowadziłem kadrę narodową, jednego z moich zawodników, Dawid Węglarz - który zresztą tak jak ja pochodzi z Radlina - doprowadziłem do tego, że skakał "blanika". Jego potencjał bym w tym skoku nawet większy niż mój. Niestety, Dawid zakończył karierę sportową. Niestety, bo nabór chłopców w gimnastyce jest dosyć trudny. W tej chwili jednak dziewczyny przejawiają większą chęć rywalizacji, pracy treningowej i to zauważamy w gimnastyce. 80 procent naboru to są właśnie dziewczyny.
Czy to dlatego, że gimnastyka wydaje się być sportem niemęskim? Pamiętamy obrazki z Pekinu i z innych lat, których odnosił pan sukcesy. Był pan potężnie zbudowanym facetem, więc to totalnie nie było niemęskie.
Myślę, że to generalnie wynika z tego, że chłopcy w naszym kraju są w odwrocie, jeśli chodzi o uprawianie sportu. Dziewczyny bardziej się do tego garną. W ogóle mężczyźni są w odwrocie. I to jest jakiś proces, który dotyczy nie tylko gimnastyki i sportów gimnastycznych, ale trend ten dotyczy generalnie sportu i wydaje mi się, że jest zauważalny także w innych dyscyplinach.
Spotykamy się w roku olimpijskim i o tych igrzyskach teraz chciałem porozmawiać. Który z medali zdobytych na igrzyskach budzi w panu większe emocje? Ten pierwszy brązowy z Sydney czy ten ostatni, złoty, zdobyty 8 lat później w Pekinie?
Chyba ten pierwszy brązowy medal z Sydney był takim dla mnie wejściem na te szczyty sportowe. On był wtedy w sferze marzeń. Byłem takim czarnym koniem na tych igrzyskach i tak naprawdę mogłem nie być w finale, ale też mogłem zdobyć medal. Z sentymentem wracam do moich pierwszych igrzysk. Do Pekinu z kolei jechałem już z jasno określonymi celami i większą presją, bo przecież byłem mistrzem świata i mistrzem Europy.
Do tej presji wrócę za chwilę. Teraz jednak zostańmy przy Sydney. W archiwalnych relacjach telewizyjnych widać, jak po ostatnim skoku dosłownie kilka sekund po zejściu z maty wzrusza się pan.
Łzy wynikały z tego, że zdałem sobie sprawę, że chyba przegrałem olimpijski medal. Ten drugi skok wykonałem niesamowicie pięknie. Ten pierwszy był jednak nieudany i myślałem, że medal przejdzie mi obok nosa i skończę na czwartym, piątym miejscu. To był moment takiego załamania. Historia jednak potoczyła się inaczej. Wszyscy po mnie jednak nie wykonali skoków tak jak potrzeba. W gimnastyce elementy skoku wykonuje się w krótkim czasie na dużej prędkości. Do tego dochodzi też stres. To powoduje, że popełnia się błędy częściej niż na innych przyrządach. I przez to w finałach dużych imprez jest sporo nieudanych prób.
O nieudane próby też będę chciał zapytać. Ale teraz pytanie o okres między pierwszymi a drugimi pana igrzyskami. Po drodze były jeszcze Ateny, ale zamiast tam, był pan na rybach...
Tak, byłem na rybach. Nawet dostałem propozycję, żeby pojechać do Aten, ale być poza wioską. To mnie jednak zupełnie nie satysfakcjonowało.
Chodziło o jakiś niesprawiedliwy system kwalifikacji. Zamiast pana na igrzyska pojechał Tunezyjczyk, który był znacznie słabszym zawodnikiem od pana.
Tak, walczyliśmy mocno o dziką kartę, żeby wystąpić na igrzyskach, bo miałem naprawdę życiową formę. Chciałem się wykazać. I straszną porażką było to, że nie pojechałem do Aten, bo szansa na medal była ogromna. A co do systemu, to prawda, był dziwny. Promował mocno drużyny i zawodnicy słabsi ode mnie byli w reprezentacjach państw i mieli możliwość wyjazdu na igrzyska. Później - między innymi dzięki naciskom moim oraz mojego trenera - system ten zmieniono. Przy obecnych przepisach na igrzyskach byłbym nie dwukrotnie a czterokrotnie.
Te drugie pana igrzyska w 2008 roku zakończyły się złotym medalem. Wcześniej udowadniał pan to, że jest pan w światowej czołówce. Były tytuły mistrza świata, mistrza Europy, zwycięstwa w Pucharze Świata. I teraz wracam do presji, o której pan wspomniał. Po czasie przyznał się pan, że sam sobie narzucił pan ogromne ciśnienie jeszcze przed wyjazdem. Do Chin wyjeżdżał pan obarczony dużym ciężarem.
Tak było. Jestem osobą, która mocno do siebie bierze to, by nie zawodzić ludzi. Presja była ogromna, zarówno społeczna, ale też związkowa - wszyscy liczyli na to, że przywiozę medal olimpijski. I założyłem sobie, że wrócę z medalem. Marzyłem o złocie i ono było bardzo realne, ale nie byłoby dla mnie porażką, gdybym wrócić chociażby z brązem. I stało się tak, że zdobyłem złoto.
Co się działo w pana głowie przed kolejnymi skokami? Było najpierw kilka skoków kwalifikacyjnych, a później finałowe. Każdy kolejny otwierał coraz szerzej drogę do tego złotego medalu. Na archiwalnych filmach widać, jak przed skokami mówi pan coś do siebie. Z ruchu ust można wyczytać, że to nie były rzeczy, które możemy na przykład teraz zacytować.
Absolutnie te rzeczy nie nadają się do cytowania. To był taki mój wypracowany sposób, którego używałem przede wszystkim na wielkich imprezach. Były prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Stefan Paszczyk mówił mi zawsze, że nie wolno przejść obok zawodów, tylko trzeba się w nie wtopić, wejść w nie. I to mi bardzo mocno utkwiło w głowie. I były takie momenty, kiedy stoi się na 25-metrowym rozbiegu, jest presja, chce się to mieć już z głowy - i to jest fatalne dla sportowca, bo wtedy na przykład inaczej zaczynają pracować mięśnie. Pomagało mi wtedy takie wspieranie siebie, mówienie do siebie w ostrych, niecenzuralnych słowach. Zaczynałem się wtapiać w tę atmosferę walki. Brałem to wszystko, ten ciężar na plecy i po prostu musiałem wykonać skok.
Gdy biegnie się po rozbiegu i jest się już w powietrzu, jest jeszcze czas na myślenie, czy jest to już tak totalnie mechaniczne i odruchowe, że ciało działa samo, a głowa wyłącza się na tych kilka sekund?
Jest sporo bodźców, które trzeba opanować. Na zawodach zazwyczaj startujemy na podeście, a nie na normalnym podłożu. Z boku jest kamera, która śledzi nasz skok. Pojawiają się błędy techniczne, które też trzeba skorygować. Nieodpowiednie uniesienie kolan podczas rozbiegu, pochylenie barków, a to ma wpływ na odbicie i cały skok. I w trakcie wykonywania ewolucji możliwa jest niewielka korekta tego. W drugim skoku w Pekinie, gdy zdobywałem złoto, popełniłem błędy techniczne podczas dobiegu i nie miałem pewności, w którym momencie powinienem wykonać lądowanie.
To ten skok, w którym wylądował pan z nogą wysuniętą do tyłu?
Tak, to był duży problem i na szczęście wylądowałem pod odpowiednim kątem i zostałem podbity do góry a nie do tyłu. Miałem dużo szczęścia.
Dobrze, ląduje pan z tą nogą z tyłu. To błąd techniczny. I co dalej? Znowu myśl o przegranym medalu, czy jednak kalkulował pan w głowie, że to może się rozstrzygnąć na żyletki?
Tak, miałem myśli, że medal będzie, ale że mogę przegrać złoto. Pewnie gdyby Marian Dragulescu wykonał poprawnie swój skok, tak by się stało (Dragulescu w pierwszej serii skoczył perfekcyjnie i dostał najwyższą notę w historii. W drugiej jednak upadł przy lądowaniu - red.). Na Marianie też ciążyła duża presja. Nie był dobrze przygotowany do tych igrzysk i byłem wręcz zdziwiony, że przebrnął kwalifikacje. Dragulescu zresztą był na igrzyskach olimpijskich trzykrotnie i ani razu ich nie wygrał. A przypomnę, że to sześciokrotny mistrz świata.
Przed chwilą rozmawialiśmy o młodzieży, która garnie się jednak do gimnastyki. Boję się teraz, że tę młodzież nieco zniechęcimy. Gdy przygotowywałem się do tej rozmowy, zdałem sobie sprawę, jak bardzo niebezpieczny jest to sport. Czytałem o połamanych kończynach, znalazłem też historię o pana koledze z rozbiegu, który skończył na wózku inwalidzkim.
Są takie historie, ale rozgraniczmy dwie rzeczy. Sport powszechny i sport wyczynowy. W tym pierwszym przypadku szkółki i akademie gimnastyczne w Polsce przechodzą renesans. To się bardzo mocno rozwinęło, ale też jest pokłosiem ograniczonych możliwości wychowania fizyczne w klasach 1-3. Świadomi rodzice przyprowadzają dzieci do szkół gimnastycznych, bo wiedzą, że zajęcia WF-u prowadzone przez nauczycieli nauczania początkowego to za mało. W pierwszych trzech klasach takie lekcje niosą ryzyko, że wychowanie fizyczne nie będzie na takim poziomie, na jakim być powinno. Rekreacyjna odnoga gimnastyki jest super bezpieczna. Z kolei sport wyczynowy, kwalifikowany, to już inny poziom i ten sport należy do sportów ekstremalnych. Nie ukrywajmy, wykonywanie salt na wysokości kilku metrów lub wykonywanie skomplikowanych ewolucji w niespełna dwie sekundy, gdzie trzeba jeszcze wylądować, to naprawdę trudna rzecz.
A to wszystko jeszcze po uprzednim rozpędzeniu się na dystansie 25 metrów do kilkudziesięciu kilometrów na godzinę...
Tak, prędkość przy rozbiegu do od 29 do 32 kilometrów na godzinę. Liczy się też masa ciała. Po badaniach na AWF-ie w Gdańsku okazało się, że stawy skokowe w trakcie lądowanie muszą przyjąć ciężar nawet 600 kilogramów. To duże prędkości, duże wysokości i duża masa ciała. Stąd to niebezpieczeństwo i trzeba mieć to na uwadze. Ale to też daje dużo adrenaliny, ona daje takiego fajnego kopa, więc jeśli ktoś ma w głowie tego wariata i fantazję, to jest to po prostu przyjemne.
Zapytam krótko: ile razy zdarzyło się panu przydzwonić, zanim skok się udał?
Na co dzień na treningach mamy miękkie lądowania, to specjalne warunki, które chronią nas od urazów. Ale na zawodach w Glasgow wylądowałem kiedyś na głowie.
Czy dalej jest pan kibicem Formuły 1?
W tej chwili w mniejszym stopniu. Dla mnie F1 skończyła się wraz ze śmiercią Ayrtona Senny. Teraz nie mogę się przekonać do tego wyścigu zbrojeń, który jest w Formule 1. Mam wrażenie, że coraz mniej zależy od kierowcy. Natomiast, o czym pan pewnie wie, jestem wielkim fanem żużla. I polskiego i światowego. Kibicuję ROW Rybnik i Wybrzeżu Gdańsk. Ale też mam wrażenie, że coraz większą rolę odgrywają maszyny i zmierza to w niewłaściwym kierunku. Ale też pod względem marketingowym jest to majstersztyk. Szacunek dla wszystkich, którzy tak tę dyscyplinę rozwinęli w Polsce. Jest to jednak sport niszowy, nie ma dużego zasięgu międzynarodowego - w odróżnieniu od gimnastyki! Przecież na gimnastycznych mistrzostwach świata startuje ponad sto narodowości. Za moich czasów w mistrzostwach świata, już po kwalifikacjach, brało udział po 400 osób. Gimnastyka to duża konkurencja, zasięgi w Stanach Zjednoczonych są milionowe, w Niemczech ten sport uprawiają setki tysięcy osób.
W takim razie rodzi się pytanie, kiedy z tego grona znów doczekamy się medalistów olimpijskich lub mistrzów świata?
Myślimy o tym, co będzie za 4 lata. I to nie w kwestii kwalifikacji olimpijskiej, ale walko o coś więcej. Nie jest dla mnie satysfakcjonujące tylko to, żeby sportowiec pojechał na igrzyska. Oczywiście, trzeba dodać, że wciąż mamy nadzieję na kwalifikacje do Paryża w gimnastyce artystycznej. A żeby realizować nasze cele, sięgamy po juniorów, ściągamy trenerów z międzynarodowym doświadczeniem. To między innymi Pavlo Netreba, który osiągał szczyty na światowych salach gimnastycznych i teraz prowadzi naszych młodych zawodników. Tak więc rodzi się nadzieja na to, że za cztery lata będziemy mieli z tych młodych dużą pociechę.
Mam pytanie z tezą, której prawdziwość niestety potwierdzali mi inni byli olimpijczycy. Kondycja polskiego sportu spada. Jeśli chodzi o igrzyska, dochodzimy do momentu, w którym zamiast medali będziemy liczyć finały.
Pytanie trudne i złożone, ale rzeczywiście, skłaniam się ku opinii moich kolegów. O medale będzie coraz trudniej. Nawet w lekkiej atletyce, która dała nam tyle radości na poprzednich igrzyskach. Teraz trudno będzie o powtórzenie tego sukcesu. Obawiam się, że skończy się to tak, jak z zapasami czy judo. Zdobywaliśmy mnóstwo medali lata temu, a później był totalny zjazd. Niestety, nie ma wypracowanego jednolitego systemu szkolenia, który powinien być powiązany z tym, co dzieje się w szkołach, czyli z wychowaniem fizycznym. Infrastruktura powinna być budowana kompleksowo - sala gimnastyczna, basen, sale do gier, sale do walk - kompleks, do którego przychodzą ludzie i budują swoją sprawność.
Jeśli Polacy nie będą uprawiać gimnastyki, nie będą pływać i nie będą mieli ogólnego przygotowania ruchowego, to będzie kiepsko. Nie można wychować piłkarza na światowym poziomie, który nie ma koordynacji ruchowej. Niedocenianie gimnastyki będzie powodowało obniżenie sprawności i problemy zdrowotne wśród dzieci i młodzieży w przyszłości. Problemem jest też rosnąca popularność sportów, które są niezgodne z ideą olimpijską, ale z samym sportem w ogóle. Nie mogę patrzeć na sporty walki, w których można kopać leżącego.
Boję się zapytać, co pan myśli o walkach, w których występują influencerzy.
Porażka i dramat. Promujemy wśród dzieci nie wieloletnią pracę nad sobą, nie współpracę z innymi, nie dążenie do celu i wytrwałość, tylko to, że ma być krótko, szybko i przyjemnie. Brakuje krzewienia olimpijskich idei, brakuje pokazywania i stawiania na piedestale medalistów, mistrzów olimpijskich. Staram się przekuwać swoje sukcesy na inne rzeczy, jak chociaż wybudowanie hali w Gdańsku, jak stworzenie Akademii Leszka Blanika, jak działania charytatywne. Robię to, choć to jest bardzo trudne.
Czyli jednym słowem - praca u podstaw z zachowaniem olimpijskich wartości.
Dokładnie.