"Jeżeli stawką jest K2 zimą i ma to być bezpieczny atak na szczyt, a nie szaleńczy, to trzeba sobie przygotować przynajmniej zaplecze badawcze, pomiarowe, by nie pchać się w kłopoty. Ten fragment globusa jest inny niż cała reszta" - mówi RMF FM Michał Pyka, nazywany przez polskich himalaistów "K2 Jet Stream Managerem". Swoimi analizami danych pogodowych wspomagał ostatnią polską zimową wyprawę na K2, ale też Andrzeja Bargiela, gdy dokonał pierwszego w historii zjazdu na nartach z tego ośmiotysięcznika. "Z trzech terminów możliwego zjazdu wybrał najlepszy" - zaznacza Pyka w rozmowie z Michałem Rodakiem. K2 to góra, na której zimą wciąż jeszcze nikt nawet nie zbliżył się do wysokości 8000 metrów. Dlaczego? Michał Pyka nazywa to "szklanym sufitem", a Leszek Cichy "osobliwością wierzchołkową".
Michał Rodak: Rok temu była polska zimowa wyprawa na K2, a w tym roku mieliśmy tam dwie kolejne - międzynarodowe. Obserwowałeś na pewno tegoroczne wydarzenia i śledziłeś doniesienia. Zauważyłeś różnicę, jeśli chodzi o warunki, w których musieli sobie radzić nasi himalaiści oraz wspinacze, którzy pojawili się tam w tym roku?
Michał Pyka: Tak, zauważyłem wyraźne. Pierwsza dotyczyła rozkładu wiatru, a druga opadów. Jest zupełnie inny harmonogram opadów. W tym roku padało troszkę wcześniej i mniej, natomiast naszą wyprawę de facto rozłożył masywny opad śniegu na początku marca, spowodowany załamaniem pogody w obszarze arktycznym i demontażem wiru jet streama. To spowodowało taki nawalny opad śniegu i całą robotę przygotowawczą w ścianie po prostu zasypało.
W tym roku - w połowie lutego - nadszedł tam huragan. W bazie pod K2 stacja meteo, która tam stała, pokazała w pewnym momencie podmuchy do 110 km/h. U góry, kiedy członkowie rosyjsko-kirgisko-kazachskiej wyprawy doszli do swojego obozu drugiego, znaleźli tam strzępek namiotu, który tam został, a wszystko poza tym zwiało. To było zjawisko normalne, jeśli chodzi o siłę wiatru, czy jakaś anomalia?
Moim zdaniem wyraźna anomalia. Tam wtedy był obecny prąd strumieniowy, ale taki zasięg, taka prędkość na poziomie bazy, czyli nominalnie na wysokości 5000 metrów, to jest coś zupełnie niezwykłego. To że jet stream nad wierzchołkiem K2 potrafi osiągać 250-280 km/h nikogo nie dziwi, ale gradient prędkości wiatru wzdłuż wysokości powinien być znacznie silniejszy. Ten huragan był zaskoczeniem.
Dyskutujemy od dłuższego czasu o tym, w którym okresie mogłaby być szansa zdobycia K2 zimą. Alex Txikon po powrocie z tegorocznej wyprawy mówił mi, że jego analiza warunków, których doświadczył, wskazuje, że szansa na wejście jest do 15 stycznia i tylko w marcu, a w lutym nie ma żadnych szans. Czy z twoich obserwacji wynika coś podobnego - styczeń i marzec jest okresem, kiedy okna pogodowe mogą się pojawiać, a w lutym nie?
Ja bym się tutaj nie doszukiwał żelaznej reguły, ponieważ pogoda lubi sprawiać niespodzianki, ale rzeczywiście jest trochę publikacji sprzed lat, które analizowały pogodę na różnych górach świata. Takim autorem amerykańskim, himalaistą i lekarzem zarazem jest John West, który na ten temat napisał sporo poważnych prac naukowych i na kanwie jego badań, pomiarów i analiz ktoś opracował taki porównawczy wykres tak zwanej wysokości odczuwalnej. On to nazywa oryginalnie "pressure altitude". To jest pewien odpowiednik temperatury odczuwalnej. Rzeczywiście, z jego badań analitycznych oraz pomiarowych wynika, że jest teoretycznie taki okres, kiedy - w sensie odczuwalności ze strony himalaistów, czyli zdolności pochłaniania tlenu - K2 jest pozornie wyższe od Everestu zimą albo przynajmniej tak samo wysokie. Ten okres przypada statystycznie między połową stycznia a trzecią dekadą lutego, ale to zostało wykonane przed laty. Klimat się zmienia i trudno powiedzieć na ile to jest w tej chwili aktualne.
W tym roku przy okazji wyprawy Alexa Txikona były tam prowadzone badania dotyczące wpływu zmian klimatu na lodowiec. A wiemy jak zmiana klimatu wpływa na warunki panujące na samym K2 i jak to wszystko, co dzieje się na świecie promieniuje w tym miejscu?
Zdecydowanie tak, dlatego że prąd strumieniowy, czyli największa bariera, jaką natura stawia himalaistom, jest napędzany generalnie dwoma siłami. Pierwszą z nich jest ruch wirowy Ziemi, który jest stały, a drugą jest - mówiąc bardzo skrótowo - różnica temperatur między strefą biegunową a strefą równikową. Im większa jest ta różnica temperatur, czyli im zimniejsza jest zima w Arktyce, tym silniejszy wieje prąd strumieniowy, jest bardziej wyrównany i wieje wyżej - na wysokości mniej więcej 60. równoleżnika i teoretycznie tam jest jego miejsce. Natomiast zdarzają się perturbacje cieplne w okolicach bieguna i strefy polarnej, tak jak to miało miejsce na przykład w tym roku na początku zimy, kiedy ciepłe powietrze wdarło się na obszar arktyczny, rozbiło wir polarny na dwie takie nierówne części, a część tego bardzo zimnego powietrza wylała się na Stany Zjednoczone i tam wszystko pozamarzało w ciągu dwóch dni do minus 40-50 stopni. Tego typu sytuacje nie powinny mieć miejsca. To jest efekt anomalii i ocieplenia globalnego.
Jeśli następuje perturbacja pogody i temperatury w obszarze arktycznym, prąd strumieniowy słabnie. Jak każda rzeka, bo to jest rzeka powietrza płynąca w atmosferze, zwalnia, a jak każda zwalniająca rzeka zaczyna meandrować i rozszarpywać się na takie poboczne strumyki. Kiedy taki spowolniony i obniżony, zepchnięty ciśnieniem niżej na południe jet stream zahaczy o Karakorum, to wtedy tam się zaczynają problemy, których się nie da pokonać. Do tej pory to wiatr zawsze był największą przeszkodą. Całkiem niedawno zaczęliśmy analizować te odkrycia Johna Westa i ciągle wszyscy się zastanawiali dlaczego wszystkie ośmiotysięczniki zostały już zdobyte zimą, nawet w Karakorum, a na K2 nikt nawet nie sięgnął zimą 8000 metrów, a już nie mówię o próbie ataku szczytowego. Tam najwyższy obóz czwarty Polacy założyli w 2003 roku na 7640 m. Dlaczego? Proste pytanie. Czym się ta góra różni od wszystkich innych na świecie?
To jest ten "szklany sufit"...
To jest to, co nazwałem "szklanym sufitem", a jeszcze tę nazwę bardzo ładnie uzupełnił Leszek Cichy, wymyślając "osobliwość wierzchołkową" - “summit singularity" - dla K2. To oddaje jeszcze lepiej istotę tego problemu. Po prostu ten fragment globusa jest inny niż cała reszta. To wynika z dwóch przyczyn. Po pierwsze z szerokości geograficznej na jakiej znajduje się K2, a po drugie - z budowy atmosfery.
Po prostu na tej szerokości geograficznej zimą troposfera jest niższa niż na przykład nad równikiem. Ponieważ nad równikiem temperatura jest przez cały rok mniej więcej taka sama, tam grubość troposfery wynosi mniej więcej 12 kilometrów. Wyżej zaczyna się tropopauza i koniec - nie ma już możliwości, żeby funkcjonować. Natomiast im dalej w kierunku bieguna, tym troposfera jest coraz cieńsza. Na biegunie sięga 6-7 kilometrów. K2 jest na 36. stopniu szerokości geograficznej, więc gdyby tak proporcjonalnie to wykreślić, a do tego jeszcze dochodzą uskoki, które się tam uwzględnia - fizycy atmosfery by to lepiej wytłumaczyli - to nagle się okazuje, że stojący na K2 hipotetyczny himalaista nie powinien się cieszyć z tego, że ma pod nogami 8611 metrów, ale martwić tym, że nad głową ma tylko 400 metrów powietrza do oddychania, mówiąc obrazowo.
Tu się zaczyna problem ciśnienia. Tam następuje taka nieprzyjemna zmiana ciśnień dla organizmu ludzkiego. Jakimś prawem fizyki granica obszaru tego bardzo niekorzystnego ciśnienia przechodzi ponad pozostałymi ośmiotysięcznikami Karakorum. Ociera się o nie, ale można trafić tak, że się na nie wejdzie i dlatego wszystkie są zdobyte zimą. Osobiście przypuszczam, że jest to efekt samej góry, samego K2. Ponieważ to jest bardzo duży masyw, magazynuje on w sobie bardzo dużo zimna. On działa jak klimatyzator, termostat. Nawet jeśli się troszeczkę poprawiają warunki, na przykład 200 metrów od ściany, to przy samej ścianie, czyli tam gdzie stoi himalaista i oddycha, cały czas jest tak samo trudno. Im wyżej, tym gorzej. Do tego dochodzą jeszcze podmuchy, do tego dochodzą porywy, rozmaite turbulencje i to wszystko bardzo utrudnia funkcjonowanie.
W tej sytuacji ciągle nie wiemy, czy wspinaczka w kopule szczytowej bez dodatkowego tlenu zimą jest tam możliwa?
Jest możliwa, ale żeby doszło do możliwości ataku szczytowego bez tlenu, potrzebna jest - przede wszystkim - pewna sekwencja wcześniejszych zdarzeń pogodowych, która pozwoli uzbroić ścianę, postawić dobrze wyposażony obóz czwarty, w którym znajdą się odpowiednio silni ludzie, czyli zespół szczytowy i zespół wspierający, a do tego duża ilość tlenu ratunkowego. Do tego jest potrzebny długi ciąg okien pogodowych - w jakiejś sekwencji, która to umożliwi.
Drugim czynnikiem jest to, że muszą wystąpić korzystne warunki w czasie samego ataku szczytowego. Do tego muszą być w tym samym czasie w tym miejscu odpowiedni ludzie, więc prawdopodobieństwo, że to wszystko się tak ułoży, jest bardzo małe, ale nie zerowe. Nie jest zerowe. My się obawialiśmy, że tam ciśnienie - to dyspozycyjne - spadnie poniżej 240 milimetrów słupa rtęci - używamy tych jednostek, bo one są w medycynie najbardziej powszechne - i że wtedy będą duże problemy... Okazuje się, że nie i tam można się spodziewać 243-245, jeśli jest wyż baryczny i odpowiednio nie za niska temperatura. Tutaj Txikon ma rację, bo tego typu sytuacje zdarzają się już w marcu, ale nad tym wszystkim wisi jeszcze dodatkowa trudność. W marcu zaczyna sypać śnieg, więc do tych wszystkich warunków, o których mówiłem, dochodzi jeszcze konieczność braku opadów śniegu i to w całości bardzo komplikuje sytuację.
To jest też to, co utrudniło działanie naszej wyprawie w ubiegłym roku i ją zamknęło...
Tak, zasypało im drogę.
Ale czy te warunki, o których mówimy, zimą na K2 są podobne w tym okresie do tych na Mount Evereście? Jak wiemy, zimą Everest bez dodatkowego tlenu też nie został dotąd zdobyty.
Został zdobyty, ale jednocześnie nie został, ponieważ to nie jest uznane oficjalnie. Nie pamiętam teraz nazwiska tego Szerpy...
Ang Rita Szerpa.
Ang Rita, właśnie. 22 grudnia 1987 roku wszedł bez tlenu na Everest, ale wyszedł z namiotu jesienią i to się nie liczy jako wejście zimowe. On udowodnił, że można wejść w sezonie zimowym bez tlenu, ale miał bardzo korzystne warunki. Tam mierzono ciśnienie i on miał 247 milimetrów słupa rtęci. Gdyby takie było regularnie na K2, to pewnie już ten szczyt byłby zdobyty.
Poza tym proszę pamiętać jeszcze o tym, że Everest jest 8 stopni geograficznych na południe od K2. To jest mniej więcej 800-900 kilometrów. To jest duża odległość, więc to jest inny klimat. Everest ma trochę inne otoczenie i jest w ogóle w innej strefie klimatycznej. Dookoła K2 jest gigantyczny obszar gołego lądu, który wypromieniowuje ciepło i jest to strefa pustynna. Jest więcej uwarunkowań, które wszystko utrudniają. Stąd to zimno, stąd te wszystkie dodatkowe obciążenia.
Zmierzasz do tego, że jest możliwe, że szybciej ktoś wejdzie bez tlenu w tym pełnym okresie uznawanym przez himalaistów za zimowy na Everest niż na K2?
Ja nie jestem himalaistą, więc nie odpowiem wprost. Uważam, że to zależy też od indywidualnych umiejętności wspinaczy. Jest bardzo, bardzo duży rozrzut indywidualnych predyspozycji. Dla mnie w tej chwili osobiście, jako kibica, to takim zupełnym fenomenem wydolnościowym jest Andrzej Bargiel i ktoś o takich predyspozycjach przy dobrym układzie warunków meteorologicznych jest w stanie wejść bez tlenu zimą na K2, ale musi to zrobić bardzo szybko i jak najszybciej zwiewać na dół.
Musi to być ktoś, na kogo te wszystkie czynniki, o których mówiłeś, nie będą tak szybko wpływać i po prostu zdąży przed tym uciec.
Tak, ktoś kto potrafi sobie poradzić wydolnościowo w takich warunkach. To już jest kwestia medycyny. W to już nie chciałbym wnikać, bo prawdopodobnie można to jakoś wytrenować. Nie wiem, nie wypowiadam się od strony medycznej, ale oni wszyscy wymagają treningów hipobarycznych i myślę, że to jest do przeskoczenia, ale jest to niesamowicie trudne.
W tym roku Alex postawił w bazie stację meteorologiczną, z której pobierane były dane. Mówił mi, że plan na kolejny rok, jeśli następna wyprawa dojdzie do skutku, jest taki, by postawić je też w wyższych obozach, czerpać z nich informacje i je analizować, bo te dane, które teraz zbierali z różnych źródeł, później się nie potwierdzały. Myślisz, że to jest dobre rozwiązanie i pozwoli ułożyć lepiej sprawdzające się prognozy na nadchodzące dni?
Bezdyskusyjnie tak. Zresztą już od dwóch lat mówiłem, żeby wypuścić tam jakąś formę sondy. Stacje meteorologiczne wypuszczają balony, do których są przymocowane radiosondy i przynajmniej 1-2 razy na dobę wysyłają sygnały o stanie atmosfery na potrzeby lotnictwa. Nawet miałem taki pomysł, żeby posłać drona, który spuściłby taką sondę w rejonie wierzchołka, nawet jednorazowo i żeby przez jakiś czas była kontrola tego, co się dzieje na wierzchołku - w zestawieniu z tym, co jest w prognozach i z tym, co jest w realiach. To jest bezdyskusyjnie konieczne chociażby ze względów bezpieczeństwa, by nie pchać się w próżnię, w zbyt niskie ciśnienie. Zespół wspinaczy, który podejmie się ataku szczytowego, czyli koniecznie 2-3 osoby, musi mieć świadomość warunków w jakich działa i zagrożenia w sensie destabilizacji tych warunków, która może nadciągnąć w każdej chwili. Wystarczy niewielka turbulencja z bardzo niskim ciśnieniem albo powiew zimnego powietrza, żeby o te kluczowe 3-4 milimetry słupa rtęci pogorszyć warunki oddechowe i mamy problem. Tego trzeba pilnować. Jeżeli ta góra zostanie oprzyrządowana wystarczająco precyzyjnie i w sposób czytelny, to wtedy można myśleć o ataku szczytowym.
Będziesz rekomendował takie rozwiązanie przy okazji kolejnej polskiej zimowej wyprawy, jeśli za 1,5 roku dojdzie do skutku?
Już od dłuższego czasu to robię...
Ale jest już na to zgoda czy pojawia się opór?
Nie, nie ma oporu. Jeżeli są jakieś problemy, to finansowe, bo to jednak nie są tanie rzeczy, ale uważam, że jeżeli stawką jest K2 zimą, a ma to być bezpieczny atak, a nie szaleńczy - jak jakaś szarża pod Somosierrą - to trzeba sobie przygotować przynajmniej zaplecze badawcze, pomiarowe, by nie pchać się w kłopoty. Wspinacz wchodzący w ścianę, wchodzący w tzw. Szyjkę Butelki, już musi mieć świadomość, że od tego momentu jest jak kosmonauci na Księżycu - jest pod ciągłą kontrolą. Jeżeli cokolwiek zacznie się dziać, dostaje sygnał zjazdu i koniec. Inaczej marnie to widzę.
Bez wiedzy pobieranej z tych stacji meteo na miejscu - jaka jest skuteczność prognoz pogodowych, które napływają do bazy i członków wyprawy? Na ile analizy, które wysyłałeś im w zeszłym roku sprawdzały się, a na ile margines błędu był jednak duży i w przypadku ewentualnego ataku szczytowego istniałoby to ryzyko, o którym mówimy?
Zawsze jest ryzyko, ponieważ atmosfera jest bardzo turbulentna i zawsze może sprawić jakąś niespodziankę. Najlepszym przykładem jest tegoroczny cyklon (Fani - przyp. red.), którego odnoga zahaczyła aż o podnóże Everestu. To jest zjawisko zupełnie nienormalne.
Ale twoje pytanie dotyczy dosyć delikatnej sprawy - ja nie jestem meteorologiem. Analizuję gotowe prognozy zrobione przez wyspecjalizowane portale. Ponieważ każdy z nich posługuje się innym modelem - a są cztery takie główne modele - robię coś w rodzaju takiej analizy wiarygodności i dopiero wiedząc który portal w czym się specjalizuje, potrafię zrobić taką analizę wrażliwości...
Czyli bardziej podpowiadasz interpretację danych i to jak należy je odczytywać.
Tak, moja rola sprowadza się do interpretacji z doświadczeniem analitycznym i statystycznym, natomiast nie robię prognoz w sensie dosłownym. To jest skrót myślowy. Wszyscy mówią, że "Michał robi prognozy". Nie, nie robię prognoz, ale analizy.
To wyjaśnijmy - nie masz wykształcenia związanego z meteorologią, ale inżynierskie...
Inżynierskie. Jestem termodynamikiem. Może trochę meteorolodzy się obruszą, ale traktuję to jako takie zadanie z termodynamiki statystycznej, które dotyczy konkretnego punktu na Ziemi. Mam jakiś strumień danych wejściowych, mam odpowiedź od uczestników, która jest co najmniej tak samo ważna i z tego wnioskuję z różnym prawdopodobieństwem. Wysyłam im codziennie kilka wykresów, między innymi wiatru, temperatur i kilkanaście linijek opisu słownego. Dopiero to w komplecie dawało jakiś obraz. Krzysiek Wielicki był bardzo zadowolony. Gdyby tak nie było, to nie trzymaliby mnie.
Wiele osób śledzących wyprawy często korzysta z prostych prognoz, które można znaleźć w internecie. Byłem w tym roku w stałym kontakcie z bazą, jeśli chodzi o tę hiszpańsko-polską wyprawę, ponieważ brało w niej udział trzech Polaków. W kraju niektórzy obserwowali te internetowe prognozy i dziwili się, że pokazują dobrą pogodę, a oni pod K2 nie wychodzą w górę, siedzą w namiotach i nie wykorzystują dobrych warunków. Rzeczywistość w bazie była jednak zupełnie inna. Alex opowiadał mi, że granica błędu przy zestawieniu danych z internetu z informacjami z ich stacji meteo oraz od sprawdzonych współpracowników, jak Portugalczyk Vitor Baia, sięgała 160 procent.
Nie chciałbym się tutaj odnosić do poszczególnych portali, żeby nie być pomówionym o antyreklamę, ale trzeba ostrożnie do tego podchodzić, dlatego że te wszystkie modele dostępne w internecie bazują na jakichś wewnętrznych algorytmach, które wykorzystują dane pomiarowe. Każdy system, każdy model ma inny algorytm i dlatego trzeba sprawdzać kilka. Ja zazwyczaj przeglądam cztery, żeby mieć pojęcie co się w ogóle będzie działo. Teraz miałem podobną sytuację, gdy pomagałem kolegom na Jannu, gdzie długo w ścianie pozostawali Rosjanie Dmitrij Gołowczenko i Siergiej Niłow (7710 m; Rosjanie wspinali się niezdobytą wschodnią ścianą - przyp. red.). Nie wiem, czy oni w ogóle dostawali te moje poskracane prognozy, ale Eliza Kubarska, która im tam matkowała od strony podstawy ściany, trzy razy dziennie mnie pytała co się będzie działo i to, co wysyłałem, było w miarę wiarygodne. Tak, jak mówię - nie można bazować na jednym źródle.
Poza tymi stacjami meteo w bazie i wyższych obozach jest jeszcze coś, co technologicznie mogłoby pomóc i co tam na miejscu można byłoby wykorzystać? Czy to taka podstawa, która by wystarczyła? Jakie są możliwości techniczne, jeśli o to chodzi - nie patrząc na barierę finansową?
Najwięcej na ten temat można się dowiedzieć w sektorze lotnictwa, najlepiej wojskowego. Można się w tej chwili domyślać, że nawet jeśli są pewne rozwiązania, to nie wszyscy o nich wiedzą. Ja nie wiem, natomiast te, które są - jeżeli by je doposażyć na miejscu, to można bardzo mocno uwiarygodnić te prognozy, które są dostępne. Można wprowadzić coś w rodzaju funkcji korelacyjnej, która by określała zakres prawdopodobieństwa trafności prognozy i wtedy funkcjonować w tym obszarze, natomiast pewności nie będzie się miało nigdy. Natura jest nieokiełznana.
Skoro już rozmawiamy o sprawach nieprzewidywalnych - jest ta ciągła debata na temat zimy i tego kiedy się zaczyna, a kiedy kończy. Czy przy tych wszystkich anomaliach, które teraz występują, jesteśmy w stanie to sensownie stwierdzić? Czasem przecież w okresach poza tą umowną zimą zdarza się, że w pewnych miejscach warunki są trudniejsze.
Oczywiście, że tak. Pamiętajmy, że kalendarz jest tworem sztucznym. Kalendarz wymyślili ludzie i to na ogół dawno temu, parę tysięcy lat temu na potrzeby rolnictwa czy świąt pogańskich. To wszystko zostało przejęte przez naszą cywilizację tak trochę bezkrytycznie. My bazujemy na kalendarzu śródziemnomorskim, który ma się do Karakorum jak pięść do nosa, więc tutaj definiowanie zimy według jakiegokolwiek zegara wydaje mi się mocno naciągane. Decydują warunki pogodowe. Wiosna w zeszłym roku w Polsce była już w połowie kwietnia, a w tym roku maj był bardzo zimny i kto mi powie, kiedy się skończyła wiosna czy przedwiośnie? Nikt. Ustalanie sztywnych dat urzędowych jest moim zdaniem trochę bez sensu. Ja się narażam w tej chwili wszystkim kolegom z wyprawy, ale naprawdę tak uważam.
Czyli nie ma co przywiązywać do tego wielkiej wagi.
Urzędnicy przywiązują wagę, bo oni są od zaliczania wejść, natomiast przyroda się trochę śmieje z takiego podejścia, bo co tu dużo gadać - my się umówiliśmy, że przesilenie i równonoc to są jakieś daty graniczne, magiczne, co miało związek z pokazaniem się Syriusza, wylewami Nilu, a później z innymi zjawiskami, które w ogóle się nijak nie odnoszą do Karakorum. To przenoszenie naszego kalendarza gregoriańskiego - opartego na pradawnych tradycjach rolniczych - na warunki w górach najwyższych i decydowanie czy chodzimy w zimie, czy w lecie mnie po prostu śmieszy.
Skuteczność tych analiz, które wysyłałeś do bazy pod K2, przełożyła się na to, że pomagasz teraz większej liczbie wypraw? Wiem, że w zeszłym roku wspomagałeś ekspedycję Andrzeja Bargiela, gdy zjechał na nartach z K2. Teraz sam wspomniałeś o wyprawie na Jannu. Zgłasza się do ciebie więcej osób z prośbą o rady i pomoc?
Parę osób mnie poprosiło. To jest po prostu grono kolegów, nawet można powiedzieć, że dobrych kolegów. Czasami proszą, rzeczywiście. Z Jannu to było tak, że Marcin Tomaszewski mnie poprosił o pomoc. On się ostatecznie ze względów zdrowotnych wycofał, ale powiedział mi: "Michał, nie zostawisz ich teraz!" i nie mogłem. Po prostu byłoby głupio.
Robiłem jeszcze takie analizy dla ekipy filmu "Broad Peak", która kręciła zdjęcia właśnie u stóp Broad Peaku na lodowcu Godwin Austen. Robiłem dla Andrzeja Bargiela, gdy był na K2. Zresztą muszę przyznać, że z trzech terminów możliwego zjazdu wybrał najlepszy. Zasugerowaliśmy je razem. Tam była też ciekawa historia, bo on utknął w chmurze na ramieniu K2 w czasie zjazdu i nic nie widział. Nie wiedział co ma robić i dzwonili do mnie z bazy co on ma robić. A skąd ja mam wiedzieć? Wysłali mi zdjęcie tej chmury. Okazało się, że to jest zwykła chmura sztandarowa (banner cloud - przyp. red.), dosyć cienka i widziałem na mapach, że nadpływa suche powietrze od zachodu i za chwilę powinno się to trochę poprawić - na tyle, że Jędrek będzie widział wystarczająco daleko, żeby zjechać pod chmurę, a potem aż do podstawy ściany już jest czysto. Tak się złożyło, że zjechał. Nie było to niebezpieczne, chociaż przez chwilę trochę zapachniało grozą.
Współpracowałem też z Adamem Bieleckim, ale też na zasadzie koleżeńskiej. A więc tak, proszą mnie, oczywiście.
Teraz przy okazji ostatniej, zakończonej na etapie aklimatyzacji wyprawy na Annapurnę też mu doradzałeś?
Nie, teraz nie.
Tam pogoda pokrzyżowała mu plany i chyba zaskoczyła.
Zaskoczyła każdego, kto sobie nie spojrzał na prognozy długoterminowe, bo o tym, że będzie masywny opad śniegu w Himalajach było wiadomo już w grudniu, w styczniu. Już wcześniej, gdy Marcin mówił, że się wybierają na Jannu powiedziałem, żeby uważali, bo będą na granicy strefy masywnych opadów śniegu.
Proszę też pamiętać, co się stało zimą na Nanga Parbat i co się stało na Manaslu, czyli w Himalajach... Daniele Nardi i Tom Ballard niepotrzebnie na Nandze pakowali się w trudności. Natomiast Kanczendzonga (do jej masywu należy Jannu - przyp. red.) jest na obrzeżu, na wschodnim krańcu Himalajów i tam już dochodziła resztka opadów, ale ciągle jeszcze dochodziła. Z tego powodu karawana na Jannu musiała zmienić trasę i dołożyła 5-6 dni trekkingu. Nie zdążyli się zaaklimatyzować i Marcin zrezygnował, ale dwaj Rosjanie poszli. Udało im się, ale też obaj potem mieli miny nietęgie, gdy już byli na dole. To było do przewidzenia.
Jeśli za 1,5 roku kolejna polska wyprawa zimowa na K2 dojdzie do skutku, to także będziesz wysyłał swoje rady do bazy?
To nie zależy ode mnie, ale jeśli koledzy powiedzą: "Michał, zrób", to na pewno nie odmówię.
Rozmowę przeprowadzono podczas spotkania polskich himalaistów w Hotelu Arłamów w weekend między 17 a 19 maja.