"Jestem bardzo zadowolony z postępów treningowych i z wcześniejszej rehabilitacji. Ja wiem, że wrócę do formy, bo już poczyniłem olbrzymi krok od momentu wypadku" - mówi RMF FM himalaista Janusz Gołąb. Pierwszy zimowy zdobywca Gaszerbruma I (8068 m) to jeden ze wspinaczy, którzy z powodów zdrowotnych nie mogliby w grudniu tego roku wylecieć na kolejną zimową wyprawę Polaków na K2 (8611 m). Ekspedycja Polskiego Himalaizmu Zimowego została przełożona na sezon 2020/2021. "W ubiegłym roku, we wrześniu, miałem ciężki wypadek. Upadek na schodach bardzo groźnie się dla mnie skończył" - wyjaśnia Gołąb w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem. "Jeżeli to odłożenie wyprawy ma spowodować lepsze jej przygotowanie, skompletowanie składu i zgranie go tak, żeby to była gra całego zespołu do jednej bramki, to jak najbardziej to była słuszna decyzja" - dodaje.
Michał Rodak: Jesteś jedną z tych osób, które w tym roku nie mogłyby wziąć udziału w zimowej wyprawie na K2. Jak wygląda twój powrót do formy? Jest coraz lepiej?
Janusz Gołąb: Dziękuję. Rzeczywiście, w ubiegłym roku, we wrześniu, miałem ciężki wypadek. Może to dziwnie zabrzmi, ale pokonały mnie schody. Po prostu upadek na schodach bardzo groźnie się dla mnie skończył. Teraz muszę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony z postępów treningowych i z wcześniejszej rehabilitacji. Byłem już w Tatrach kilkakrotnie wspinać się zimą. Letnie trudności też już gdzieś pokonywałem w granicach stopnia, który jest już dla mnie akceptowalny. Wszystko jest na bardzo dobrej drodze. Myślę, że tego lata wrócę do bardzo dobrej formy skalnej.
Czyli działasz stopniowo. Jest szansa, żebyś pojechał na wyprawę na K2 planowaną na przełom 2020/2021 roku, jeśli rzeczywiście dojdzie do skutku? Czy może to jeszcze zbyt dalekosiężne plany?
Ja na chwilę obecną kibicuję kolegom, żeby ta wyprawa doszła do skutku w dobrej konstrukcji dla Polskiego Związku Alpinizmu i dla polskiego alpinizmu. Oczywiście, jeżeli będę w formie, a koledzy będą chcieli, żebym pojechał z nimi, to wtedy pojadę. Natomiast bez takiej formy, jakiej ja sobie sam życzę, na pewno bym nie brał udziału w takiej wyprawie. Byłem już na zimowych wyprawach i wiem, że trzeba być tam wtedy bardzo dobrze wytrenowanym, szybkim i wtedy to ma sens.
Nie interesuje cię po prostu obecność tam, tylko bycie ważną częścią zespołu.
Tak. Jadąc w góry jeździmy się wspinać, działać w kolektywie partnerskim i jeżeli w ten sposób mógłbym pomóc wyprawie, to tak. Bez formy to też byłoby pewnego rodzaju zagrożenie - nie tylko dla mnie, ale też dla partnerów. Takie podejście sportowe jest dla mnie bardzo ważne. Może to wynikać również z tego, że dwie ostatnie wyprawy na tę górę spędziłem z Andrzejem Bargielem, który podchodzi do sprawy podobnie - trzeba być bardzo szybkim, wytrenowanym i wtedy to pięknie się zlepia i działa w zespole.
A jak oceniasz samą decyzję o odłożeniu zimowej wyprawy na K2 o kolejny rok? Ona chyba wpisuje się w twoją filozofię, żeby nie pojechać tam tylko po to, żeby tam być, ale by pojechać po coś - żeby realnie spróbować zdobyć szczyt.
Tak. Jeżeli to odłożenie wyprawy ma spowodować lepsze jej przygotowanie, skompletowanie składu i zgranie go tak, żeby to była gra całego zespołu do jednej bramki, to jak najbardziej to była słuszna decyzja. To później, już na miejscu, może tylko spowodować większą skuteczność działania.
Nie chcę pytać o nazwiska, bo na to pewnie jest za wcześnie, ale widzisz takie osoby, które mogłyby ten skład, który sam się nasuwa, związany z poprzednią wyprawą, realnie wzmocnić? Są osoby, które w te 1,5 roku zdobędą brakujące jeszcze doświadczenie i realnie wzmocnią zespół?
Jeżeli o mnie chodzi, to trudno mi w tej chwili powiedzieć. Ja wiem, że wrócę do formy, bo już poczyniłem olbrzymi krok od momentu wypadku. A jeśli mowa jest o skompletowaniu szerszego zespołu, to wydaje mi się, że jest to bardzo możliwe. Dobrym przykładem jest tutaj Maciek Bedrejczuk, który na poprzedniej wyprawie pojechał z nami, to była jego pierwsza wyprawa zimowa na tak wysoką górę i on się bardzo dobrze tam spisał. Wynika to z tego, że Maciek pochodzi z pokolenia tatrzańskiego. Oni tę lekcję odebrali w Tatrach i to procentuje w górach wysokich.
I lekcję z takiej stopniowej drogi, wspinaczki na coraz większych wysokościach...
Tak, tę stopniową drogę przechodzili wcześniej inni, między innymi Krzysiek Wielicki. To jest sprawdzona metoda. To potem działa w górach wysokich. My tutaj w Tatrach mamy wielu świetnych wspinaczy z młodszych pokoleń, którzy - moim zdaniem - potrafiliby skutecznie działać również zimą w górach najwyższych.
W ostatnich latach byłeś pod K2 kilka razy. Ubiegłego lata byłeś tam razem z Andrzejem Bargielem, gdy zjechał na nartach ze szczytu. Wspólnie działaliście także rok wcześniej. Te wyprawy sprawiły, że wiesz o tej górze jeszcze więcej niż wcześniej?
W 2017 roku pojechaliśmy na wyprawę rekonesansową na Żebro Basków. Oczywiście, Andrzej już wtedy miał plan zjazdu na nartach z K2, natomiast my przyglądaliśmy się tej drodze pod kątem przyszłej wyprawy zimowej, która się odbyła. Pierwsza w ostatnich latach zimowa próba na K2 od strony pakistańskiej też wiodła tym Żebrem Basków. To była wyprawa rosyjska w 2011/2012 roku. Nam się wtedy wydawało, że to jest dobra droga na zimę, dlatego że biegnie prostą linią i bardzo szybko zdobywa się tam wysokość. Są tam fragmenty techniczne, ale też i łatwiejsze. Jednak zima to tam na miejscu zweryfikowała. Wtedy jest dużo mniej śniegu, wobec czego odsłoniło się bardzo dużo skał, które były bardzo kruche. Mieliśmy przygody ze spadającymi kamieniami i wtedy nastąpiła decyzja zmiany na Żebro Abruzzich, czyli na drogę pierwszych zdobywców.
Jadąc tam latem oczywiście przyglądamy się górze, oglądamy ją, analizujemy pewne możliwości. W tym 2017 roku, wracam do wyprawy z Andrzejem Bargielem, to była dla nas bardzo ważna ekspedycja, ponieważ to wtedy odkryliśmy sposób na zjazd na nartach z tej góry. Okazało się, że Żebrem Basków bardzo trudno byłoby zjechać. Tam bardzo dynamicznie zmieniają się warunki śnieżne i w pewnym momencie tego śniegu może brakować w jakichś progach skalnych, wąskich kominkach. Wobec tego trzeba było połączyć kilka dróg w jeden zjazd Andrzeja, którego udało mu się w ubiegłym roku dokonać.
Każdy pobyt niesie za sobą kolejne doświadczenia. Udało się odświeżyć pamięć odnośnie struktury terenu na drodze klasycznej. Ja jeszcze przypomnę, że były sugestie, aby zimą wejść na K2 nie drogą Abruzzich, nie Żebrem Basków, tylko zupełnie z innej strony - na przykład ze wschodniej strony. To jest jakaś koncepcja, natomiast wydaje mi się, że to nie jest dobre pole manewru na zimę - czyli pojechać na zimę i otwierać nową drogę na wschodniej ścianie. Ja przypomnę tylko, że tą ścianą interesował się między innymi Wojtek Kurtyka. Tam były jakieś próby, ale - z tego, co pamiętam - chyba nigdy nie były sfinalizowane. Nie wydaje mi się dobrym krokiem, żeby pojechać na tę ścianę od razu zimą i tam otwierać nową drogę. Należałoby wcześniej ewentualnie dokonać rekonesansu latem i wtedy można by bardziej dogłębnie stwierdzić, czy na zimę ta ściana byłaby dobra.
Mówimy o tej drodze, którą miał w głowie Denis Urubko w ubiegłym roku, a w tym roku sprawdzał ją wstępnie Alex Txikon podczas swojej wyprawy? On stwierdził, że jest tam duże zagrożenie lawinowe i nie miałoby to żadnego sensu.
Tak, dokładnie. O tym wspominał Denis. On wspominał o tej ścianie, gdy już karawaną podchodziliśmy do góry, ale tak, jak mówię - to było już troszeczkę za późno, żeby podjąć tak duże ryzyko, by cała wyprawa skoncentrowała się na tej wschodniej stronie. Natomiast byliśmy tam na rekonesansie - był tam i Denis zimą, byłem i ja właśnie z Maćkiem Bedrejczukiem. Mogę powiedzieć, że są tam pewne możliwości, natomiast należałoby jednak pojechać tam wcześniej latem.
W tym roku zimą były pod K2 dwie wyprawy, między którymi - delikatnie mówiąc - nie było żadnej interakcji, a pojawiła się wręcz wrogość. Czy ty wyobrażasz sobie, że znajdujecie się tam w podobnej sytuacji? Czy to wpisuje się w twoją wizję tego, jak powinien wyglądać himalaizm?
To jest bardzo ciekawe pytanie. Ja pochodzę z takiego pokolenia "przygody górskiej". Tak się zacząłem wspinać. Zacząłem uprawiać turystykę. Z tej turystyki przeszedłem do taternictwa, bo to była droga rozwojowa, a z taternictwa do uprawiania alpinizmu. Zawsze najważniejszy był dla mnie kolega, partner i liczyło się zespołowe działanie. W ogóle nie wyobrażam sobie uczestnictwa w takiej wyprawie, gdzie nie ma tej komitywy i takiej gry jednego zespołu. Nie wyobrażam sobie takiej atmosfery, bo K2 i góry najwyższe to nie jest taka typowa arena sportowa, gdzie może dochodzić do tej rywalizacji, bo jednak jest to troszeczkę niebezpieczna gra. Trzeba się skupić po prostu na działaniu.
K2 zimą to dziś kolejny wielki cel, o którym coraz więcej mówi się na świecie. Twoim zdaniem jest ryzyko, że doprowadzi to do wyścigu i presji, która będzie coraz większa?
Rzeczywiście, nawet pojawiają się takie głosy w portalach wspinaczkowych, że można mówić o takim napompowanym balonie, jeśli chodzi o zdobycie K2 zimą... Natomiast Polski Związek Alpinizmu ma olbrzymie tradycje w himalaizmie, również w tym zimowym. Patrzymy na to bardziej sportowo, z korzyścią dla naszego związku, a nie dlatego, żeby z kimś bezpośrednio konkurować na tej górze. Wolelibyśmy tam raczej spokój i koncentrację na własnej działalności niż na rywalizacji z jakąś inną wyprawą. Nie wyobrażam sobie tego.
Przypomnę wyprawę, gdzie na tę samą górę zimą wchodził inny zespół. To był wtedy Gaszerbrum I. Świętej pamięci Artur Hajzer potrafił spowodować, że mieszkaliśmy w jednej bazie z wyprawą międzynarodową austriacko-hiszpańsko-szwajcarską i że potrafiliśmy działać w pełnej komitywie, w bardzo dobrym towarzystwie. Choć wspinaliśmy się na tę górę z różnych stron, ta wspinaczka była naprawdę fair play. Czyli udało się - dwie wyprawy były na jednej górze i to wszystko działało. Nawet się umówiliśmy, że tego samego dnia wejdziemy na szczyt. Prawie się to udało.
Czyli to jest kwestia dopasowania się charakterologicznie i umówienia się przed wyprawą?
To prawda, bo takie rzeczy przecież można uzgodnić. Tak, jak mówię - dla mnie osobiście to jest taki świat gór, którego ja szczerze powiedziawszy nie znam i nie chcę poznawać, bo zawsze jeździłem w góry, żeby się wspinać w bardzo dobrym towarzystwie, poznawać świat i ludzi oraz przeżyć przygodę.
A jeśli chodzi o warstwę sportową, czymś cię zaskoczyły te dwie wyprawy - rosyjsko-kazachsko-kirgiska i międzynarodowa Alexa Txikona?
Mnie osobiście nie zaskoczyły. Często jest zadawane pytanie, czy w ogóle jest możliwe wejście zimą na K2. Uważam, że jest możliwe i zresztą nie tylko ja tak uważam. Co do tych wypraw, byłem wręcz pewny, że one nie wejdą. Szczerze powiedziawszy, nie śledziłem dokładnie ich postępów. Byłem na 90 procent pewny, że nie wejdą, ponieważ bardzo trudno byłoby pierwszy raz tam pojechać i to zrobić, nie mając dużego bagażu doświadczeń. Może Alex Txikon go ma, ale ta wypawa rosyjska już nie za bardzo. Oczywiście, mieli może tych 10 procent na wejście, gdyby trafiło im się niesamowite okno pogodowe, byliby zaaklimatyzowani i mieli założone poszczególne obozy, ale to były bardzo niewielkie szanse... Działanie tam skupia się jednak na ciężkiej wspinaczce i radzeniu sobie z przeciwnościami pogodowymi. Karty rozdaje natura, a szczególnie wiatr, który zimą jest tam bardzo silny.
Alex Txikon potwierdza twoje spostrzeżenia, bo też mówił mi, że może trzeba pojechać tam zimą trzy razy i wtedy będzie się miało wystarczające doświadczenie, by móc spróbować. Na razie jest tyle niewiadomych, że byłoby to trudne. Z drugiej strony mówi też o tym, że potrzebny jest zespół duży, a nie dwu- lub trzyosobowy, ale bardzo szybki, który rzeczywiście będzie w stanie wykorzystać 2-3 dni dobrej pogody i uciec przed jej załamaniem. Ty też myślisz, że to właściwa droga?
Byłoby bardzo ciężko małemu zespołowi, takiemu złożonemu z 2-3 osób, założyć te cztery obozy, bo jednak tych okien pogodowych jest tak mało, że ten czas zacząłby się kurczyć. Zespół dwuosobowy też musi odpocząć po zejściu do bazy, a tu mamy następne okno pogodowe, na które nie możemy wyjść skoro dopiero zeszliśmy z góry. W wyprawach wieloosobowych można inaczej rozplanować całą taktykę.
Natomiast to nie jest tak do końca, że to się nie może zdarzyć i że mały zespół tam nie wejdzie. Jeżeli trafiłoby się na jakieś fenomenalne warunki, to bardzo dobrze wytrenowany zespół, bardzo szybki wspinacz, byłby w stanie dokonać bardzo szybkiego wejścia, nawet dwudniowego, na wierzchołek. Bałbym się mówić, że coś jest niemożliwe. Cały czas następuje postęp w różnych dziedzinach sportu, między innymi w alpinizmie. To słynne "skyrunnerstwo", czyli takie szybkie wchodzenie na ośmiotysięczniki zapoczątkowane przez Krzyśka Wielickiego w połowie lat 80-tych, gdzie wszedł na Broad Peak w ciągu jednej doby z bazy na wierzchołek i z powrotem do bazy, pokazało, że to się da zrobić. K2 ma tylko jedno takie wejście. W 1986 roku Francuz Benoit Chamoux po prostu wbiegł na wierzchołek. Już nie pamiętam dokładnie, ale to było około 23 godzin. Można sobie wyobrazić, że ktoś kiedyś mógłby powtórzyć to zimą w dobrym oknie pogodowym.
Rozmowę przeprowadzono podczas spotkania polskich himalaistów w Hotelu Arłamów w weekend między 17 a 19 maja.