Droga do Ligi Mistrzów dla polskich drużyn jest długa i wyboista. Po raz ostatni w tej piłkarskiej elicie wystąpiła ekipa Widzewa Łódź w grudniu 1996 roku. Tym razem Legia Warszawa wjechała na autostradę, która prowadzi do wymarzonej Champions League. Ostatnią przeszkodą ma być irlandzki Dundalk FC, który dla większości kibiców jest drużyną anonimową.
Jeszcze cztery lata temu przyszłość Dundalk FC stała pod dużym znakiem zapytania. Stadion mistrza Irlandii, Oriel Park, jest w opłakanym stanie, a właściciel obiektu nie jest do końca przekonany, czy przedłużyć umowę z ekipą "The Lilywhites". Tylko dzięki wycofaniu się innej drużyny (która zbankrutowała), klub dostał szansę gry w barażach, gdzie pokonał w dwumeczu swojego rywala. Od tego momentu rośnie w siłę, choć wciąż zachowuje status półamatorski.
W najgorszych czasach oszczędzano dosłownie na wszystkim - w trakcie meczów nie włączano jupiterów, przez co zawodnicy wielokrotnie kończyli mecze w ciemnościach. Światełko w tunelu pojawiło się, kiedy klub przejęło dwóch lokalnych biznesmenów, którzy na co dzień zajmują się produkcją śrubek i nakrętek.
Pierwszy mecz przeciwko Hafnarfjörður z Islandii nie transmitowała żadna telewizja w Irlandii, ponieważ uznano że nie jest to istotne wydarzenie. Klub postanowił, że będzie transmitował to spotkanie przez internet wykorzystując... wi-fi z sąsiadującego sklepu zoologicznego.
Sport uwielbia Kopciuszków, dlatego w środę w Irlandii na bok idą igrzyska olimpijskie - wszyscy będą trzymać kciuki za Dundalk, ponieważ ewentualny awans do Ligi Mistrzów może być jedynym ratunkiem dla ponad stuletniego klubu. A także gigantyczną sensacją.
Na mecze Dundalk FC średnio przychodzi 2,5 tys. kibiców. Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że piłka nożna w wydaniu klubowym nie jest jakoś szczególnie popularna na "Zielonej Wyspie". Prym wiedzie rugby i futbol gaelicki (połączenie koszykówki, piłki nożnej, rugby i siatkówki). Mało kto się przejmuje przyszłością Dundalk, dlatego jedyną nadzieją dla podopiecznych Iana Fostera jest piłka nożna.
Środowy mecz odbędzie się supernowoczesnym Aviva Stadium w Dublinie, gdzie jeszcze kilkanaście miesięcy temu reprezentacja Polski mierzyła się z Irlandią w kwalifikacjach do Euro 2016. Drużyna z Wysp Brytyjskich musiała zmienić obiekt, ponieważ mecz IV rundy kwalifikacji odbywa się już pod auspicjami UEFA, a archaiczny Oriel Park nie spełnia żadnych norm europejskich unii piłkarskiej. Na stadionie w Dundalk jest najgorsza murawa w kraju i nie ma żadnych udogodnień dla kibiców.
Ale przenosiny na 51-tysięczny stadion jest na rękę Irlandczykom. Nie wykluczone, że w środowy wieczór zapełni kolejną stronę encyklopedii sportu. Warto, aby to spotkanie zobaczyło jak najwięcej kibiców i miało odpowiednią oprawę. Z wypełnieniem stadionu raczej nie powinno być problemu, ale Irlandczycy muszą przyciągnąć co najmniej dwanaście tysięcy widzów, aby pokryć koszty wynajęcia Aviva Stadium (przypomnę, do tej pory średnia frekwencja wynosiła 2500 ludzi)
Dwa mecze dzielą Dundalk i Legię Warszawa od wielkich meczów z FC Barceloną, Bayernem Monachium, Realem Madryt, Chelsea, czy PSG.
Nigdy wcześniej, żadna drużyna z Irlandii nie doszła do IV rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Na początku większość kibiców traktowało mecze Dundalk jako przygodę, która raczej nie będzie szczególnie długi. Jednak po wyeliminowaniu BATE Borysów - mistrza Białorusi - zawodnik (oraz kierownik drużyny) Stephen Kenny powiedział wprost, że grają o awans, bo tylko promocja do Ligi Mistrzów może zmienić położenie klubu.
Wygrana byłaby prawdziwą sensacją i dałaby nadzieję każdemu małemu klubowi w Irlandii, a może nawet i w Europie - powiedział we wtorek Kenny.
Do tej pory Dundalk FC zarobił 4,6 milionów funtów. To 49 razy więcej, niż klub z Irlandii zarobił za zdobycie mistrzostwa kraju w poprzednim sezonie. Gdyby "The Lilywhites" awansowaliby do Ligi Mistrzów kasę klubu zasiliłaby rekordowa kwota 16,7 milionów funtów.