Ulicami Warszawy w środowy wieczór przeszedł milczący marsz pamięci dla Lizy - młodej Białorusinki, brutalnie zgwałconej przed niespełna dwoma tygodniami w bramie jednej z kamienic w samym centrum stolicy. Kobieta zmarła po kilkudniowej walce o życie.
Wymarsz poprzedził przejmujący występ chóru, który po białorusku odśpiewał pieśni żałobne. Ulicę Żurawią przepełnił też symboliczny krzyk, który miał być apelem o to, by reagować, jeśli ktoś może potrzebować pomocy.
Nie ma zgody na przemoc, na kult przemocy - usłyszał reporter RMF FM od jednego z uczestników marszu.
Przed bramą przy ulicy Żurawiej, gdzie doszło do tego brutalnego zdarzenia, w ciszy składano kwiaty i zapalano znicze. "Sprawiedliwość dla Lizy" czy "Po prostu wracałam do domu" - takie napisy pojawiły się na transparentach podczas marszu pamięci, w którym wzięło udział kilka tysięcy osób.
Przepraszam Cię Lizo, że byłaś z tym sama - mówiła jedna z organizatorek podczas rozpoczęcia marszu.
Nie bądźmy obojętni, bo chyba nie ma nic gorszego niż obojętność. Młoda dziewczyna przyjechała do nas chyba za lepszym życiem i jako tubylcy przyjęliśmy ją. Chyba wina spada na nas wszystkich po troszku - mówiła naszemu reporterowi jedna z kobiet, które przyszły na marsz z bukietem goździków.
Mogłaby żyć, gdybyśmy reagowali, a nie reagujemy, bo się boimy - podkreśliła inna z uczestniczek.
Marsz będzie cichy, bez głosu dlatego, że tragedia, która tutaj się wydarzyła, działa się po cichu. Chciałybyśmy uczcić to i oddać cześć Lizie w taki sposób - zapowiadała organizatorka wydarzenia Maja Staśko.
Pochodząca z Białorusi 25-latka zmarła w ostatni piątek. Wcześniej przez kilka dni była w stanie krytycznym. Do końca nie odzyskała przytomności.
Młoda kobieta padła ofiarą brutalnego napadu w centrum Warszawy w niedzielę nad ranem poprzedniego tygodnia. Wracała do domu. Została zaatakowana przez zamaskowanego mężczyznę. Napastnik zaszedł ją od tyłu, przyłożył nóż do szyi. Dusząc kobietę i zatykając jej usta siłą zaciągnął do pobliskiej bramy.
Nagą i nieprzytomną kobietę leżącą na schodach znalazł dozorca i to on powiadomił policjantów - relacjonował później podinsp. Robert Szumiata ze śródmiejskiej komendy policji.
Sprawca został zatrzymany tego samego dnia, kiedy wychodził z budynku, w którym wynajmował mieszkanie. 23-latek był zaskoczony, nie stawiał oporu.
Usłyszał zarzuty rozboju, przestępstwa na tle seksualnym oraz usiłowania zabójstwa z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Decyzją sądu został aresztowany na trzy miesiące. W związku ze śmiercią kobiety prokuratura może zmienić postawione 23-latkowi zarzuty.