Justyna Kowalczyk, 17. w biegu na 30 km techniką klasyczną narciarskich mistrzostw świata w Falun, nie jest przyzwyczajona do takich wyników na wielkich imprezach. Po zawodach była jednak w dobrym humorze. "Takie dni po prostu trzeba wziąć na klatę" - podkreśliła.
W tej konkurencji Kowalczyk zdobyła pięć lat temu w Vancouver swój pierwszy złoty medal igrzysk olimpijskich. Przed dwoma laty podczas MŚ w Val di Fiemme była druga. Tym razem jednak do faworytek się nie zaliczała.
Od dwóch dni bałam się tego, co może się w tym biegu wydarzyć. Niestety okazałam się złą wróżką - powiedziała na mecie.
Podopieczna trenera Aleksandra Wierietielnego do najlepszej tego dnia Norweżki Therese Johaug straciła blisko cztery minuty. Narciarka z Kasiny Wielkiej trzymała się czołówki do piątego punktu pomiaru czasu (7,8 km), ale potem jej strata do najlepszych systematycznie rosła.
Problemy zaczęły się na zjazdach. Na nich narty spisywały się bardzo źle. Rywalki mi odjechały i to nie tylko te najgroźniejsze. Czułam się jednak bardzo dobrze. Oczywiście na tyle na ile można się czuć podczas takiego biegu. Na początku trochę poklęłam do trenera. On jednak kazał mi siedzieć cicho i walczyć jak Justyna, więc walczyłam - podkreśliła
Kowalczyk przełamała kryzys i z 18. pozycji awansowała o jedno miejsce, a na finiszu minimalnie przegrała z Amerykanką Rosie Brennan. Trudno powiedzieć, jak mogłaby się potoczyć rywalizacja, gdyby miała lepiej przygotowane narty.
Nie oszukujmy się. Na pewno z Therese bym nie wygrała. Nie jestem Justyną sprzed dwóch lat. Ciężko mówić jakby to mogło wyglądać, ale myślę, że przynajmniej te 20 km z czołową grupą bym przebiegła - oceniła. Wiem, że od mistrzyni oczekuje się tego by zawsze walczyła o najwyższe lokaty. Chcę biegać dalej i dlatego takie dni jak dzisiaj trzeba po prostu przeżyć i wziąć je na klatę, a ja klatę mam mocną - dodała.
Kowalczyk wyjedzie ze Szwecji z brązowym medalem, który wywalczyła w sprincie drużynowym razem z Sylwią Jaśkowiec. Blisko sukcesu była w sprincie indywidualnym. Ostatecznie zajęła w nim czwarte miejsce.
Ogólnie po tych mistrzostwach jestem zadowolona. Mam w sobie nadzieję na lepsze jutro. Najpierw nie wiedziałam, czy w ogóle tu przyjadę, potem nie wiedziałam na co mnie będzie stać. O jeden medal się otarłam, jeden zdobyłam. Strasznie mi przykro z powodu tej trzydziestki, ale świat się nie kończy. Nie da się ukryć, że nie byłam tak przygotowana, jak w poprzednich latach. W biegach narciarskich nie ma cudów. Trzeba wykonać olbrzymią pracę by myśleć o sukcesach, a ja aż takiej po prostu nie byłam w stanie wytrzymać - podkreśliła.
Johaug wyprzedziła o 52,3 s swoją rodaczkę Marit Bjoergen. Brąz zdobyła Szwedka Charlotte Kalla, tracąc do triumfatorki 1.31,6 min. Johaug zdobyła trzeci złoty medal w Falun. Poprzednio stanęła na najwyższym stopniu podium w biegu łączonym i w sztafecie.
Co prawda Marit, to Marit, ale chyba rzeczywiście wygląda to na jakąś zmianę warty. Czas leci nieubłaganie. Na następnych mistrzostwach Marit będzie już miała prawie 37 lat, więc łatwo jej nie będzie - powiedziała Kowalczyk.
Polka zostaje jeszcze w Szwecji. Za tydzień weźmie udział w Biegu Wazów. Rywalizuje się w nim na dystansie 90 km. Pierwsza edycja odbyła się w 1922 roku. To wielkie wyzwanie i spełnienie marzeń. Przecież to jest najpopularniejszy bieg na świecie - podkreśliła.
W Pucharze Świata zamierza jeszcze tylko wystartować sprincie techniką klasyczną w norweskim Drammen 11 marca.
(mal)