Borys Bieriezowski, osobisty wróg Władimira Putina, oskarżył Rosję o destabilizowanie sytuacji przed drugą turą wyborów prezydenckich na Ukrainie. Przyszłość Rosji decyduje się na Ukrainie i dlatego Moskwa, by powstrzymać wirusa demokracji rzuciła wszystkie siły na Kijów - powiedział były rosyjski oligarcha w wywiadzie dla Radia Swoboda.
Znacznie bardziej aktywnie niż podczas pomarańczowej próbują rozgrywać sytuację na Ukrainie - oskarżył moskiewskie władze Bieriezowski. Jak zaznaczył, demokratyczna Ukraina to śmiertelne zagrożenia dla "barbarzyńców" z Kremla.
Znacznie mądrzej to robią, ale ciszej. Mam na myśli rosyjskie służby specjalne, które po prostu zalały Ukrainę. Teraz Putin nie rwie już na sobie koszuli. Towarzysz Putin po cichu rozegrał i uciszył Tymoszenko - niezauważalnie dla Zachodu, który kolejny raz pokazał pełną impotencję - stwierdził.
Bieriezowski, który uciekł przed zemstą Kremla do Wielkiej Brytanii, podkreślił, że Zachód nie rozumie rosyjskiej gry i tego, że to sprawa ważniejsza aniżeli Iran czy Bliski Wschód.
Wczoraj Centralna Komisja Wyborcza w Kijowie podała oficjalne wyniki wyborów prezydenta Ukrainy z 17 stycznia, w których zwyciężył lider Partii Regionów Ukrainy Wiktor Janukowycz, a drugie miejsce zajęła premier Julia Tymoszenko. Rezultaty te praktycznie nie różnią się od opublikowanych w ubiegły wtorek wyników wstępnych - Janukowycz otrzymał 35,32 proc. głosów, a Tymoszenko 25,05 proc.
Kandydaci ci zmierzą się w drugiej turze głosowania 7 lutego.