Amerykańscy i europejscy eksperci zgodnie twierdzą, że polityka zagraniczna USA w najbliższych latach nie zmieni się radykalnie, nawet jeśli zmieni się lokator Białego Domu. Tematy związane z Europą mogą zacząć częściej pojawiać się w amerykańskiej polityce, specjaliści twierdzą jednak, że nie musi to oznaczać ocieplenia w relacjach ze Starym Kontynentem.
Gdyby to Europejczycy mieli wybierać prezydenta USA, Barack Obama mógłby spać spokojnie. Z sondażu German Marshall Fund wynika, że popiera go 70 procent mieszkańców Starego Kontynentu, w tym także większość Polaków. To może zaskakiwać. Przez 4 lata prezydentury demokrata specjalnie nie interesował się sprawami Europy, a transatlantyckie relacje rozpoczął od anulowania szczytu UE-USA w 2009 roku. Koncentrował się na dużych wyzwaniach dla USA jak Afganistan i Azja - ocenia ekspert European Council on Foreign Relations (ECFR) Mark Leonard.
Czytając europejskie komentarze dotyczące kampanii prezydenckiej w USA, trudno nie zauważyć rozczarowania, że nawet w debatach kandydaci nie poświęcili Unii Europejskiej praktycznie żadnej uwagi. Ich spory niemal całkowicie zdominowała amerykańska gospodarka. Mnie to nie martwi - przyznaje sekretarz generalny służby dyplomatycznej UE Pierre Vimont. To nawet lepiej, bo na ogół jeśli mówi się o Europie, to tylko w kontekście kryzysu euro - dodaje. Rzeczywiście, kiedy Europa pojawiała się w kampanii, to w wypowiedziach republikańskiego kandydata Mitta Romneya, jako straszak, że jeśli rząd USA nie zmniejszy wydatków, to skończy jak Hiszpania czy Grecja - podkreśla.
Eksperci oceniają, że jeżeli prezydentem zostanie Romney, to Europa może zacząć odgrywać większą niż dotychczas rolę w amerykańskiej polityce. Nie musi to jednak koniecznie oznaczać pozytywnych relacji Starego i Nowego Kontynentu. Może dojść do spięcia z Europejczykami na tle Rosji oraz Bliskiego Wschodu i Iranu. Historycy patrząc w przeszłość ocenią pierwszą kadencję Obamy jako próbną separację, natomiast Romneya jako prowokatora rozwodu - przewiduje Mark Leonard.
Europejczyków z oczywistych względów interesuje, jakie stanowisko zająłby rywal Obamy wobec kryzysu euro. Urzędujący prezydent i jego minister finansów Tim Geithner krytykują UE za nieporadność i niezdolność rozwiązania własnych problemów, które - ich zdaniem - uderzają rykoszetem także w amerykańską gospodarkę. Domagają się też zdecydowanego działania, w tym zwiększenia tzw. bodźców gospodarczych, czyli proinwestycyjnych środków finansowych, by pobudzić wzrost gospodarki.
Jay Newton-Small z "Time Magazine" przewiduje, że strategia Romneya ws. euro będzie podobna do strategii Obamy. Romney powiedział, że wspiera politykę wzrostu gospodarczego w Europie. Uniknął co prawda słowa "stimuluses", ale to zrozumiałe, bo w 2009 roku był zażartym przeciwnikiem programu pobudzania gospodarki w USA - przekonuje. Jej zdanie podziela Heritage Foundation, jeden z najbogatszych i zarazem najbardziej konserwatywnych, wspierających Republikanów think tank w Waszyngtonie. Jest bardzo mało rzeczy, które USA mogą zrobić ws. kryzysu euro. Jest jasne, czego USA nie powinny zrobić, jeśli Romney wygra. Nie powinny wspierać żadnych dodatkowych programów Międzynarodowego Funduszu Walutowego na ratowanie strefy euro - twierdzi Ted R. Bromund z Heritage Foundation. USA powinny dalej sprzeciwiać się podatkowi od transakcji finansowych - dodaje.
Ktokolwiek wygra te wybory, będzie dalej uznawał Europę za ważne miejsce na świecie i kontynuował apele do Europejczyków, by więcej łożyli na zapewnienie międzynarodowego bezpieczeństwa i będzie kontynuował przeorientowywanie uwagi Ameryki w kierunku Pacyfiku - przekonuje Clara Marina O'Donnell z londyńskiego Centre for European Reform. Jej zdaniem, jeżeli chodzi o politykę zagraniczną, druga kadencja Obamy lub nowa administracja Romneya będzie mieć ze sobą wiele wspólnego. Ma się tak stać m.in. dlatego, że obaj będą ograniczeni klinczem w Kongresie (jeśli Izba Reprezentantów pozostanie zdominowana przez Republikanów, a Senat przez Demokratów), opinią publiczną zdecydowanie niechętną zaangażowaniu USA w nowy konflikt zbrojny np. Syrii, oraz presją budżetową, która uniemożliwia np. większe wsparcie państw, które przeszły arabską wiosnę.
Eksperci przyznają, że polityka zagraniczna Romneya będzie zależała od tego, jakimi ludźmi otoczy się po ewentualnym zwycięstwie. Doradcy Romneya są z pewnością większymi jastrzębiami niż ci Obamy, ale mają też poczucie pragmatyzmu i silne zrozumienie, że elektorat USA nie ma apetytu na awanturnictwo - mówi Anthony Dworkin z ECFR.