Zamierzam zaangażować się w sprawy ważne dla kobiet, w ochronę środowiska, poprawienie stanu edukacji - mówi w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Małgorzata Trzaskowska, żona kandydata KO na prezydenta. Uważa ponadto, że pierwsza dama powinna otrzymywać wynagrodzenie.

Żona Rafała Trzaskowskiego podkreśla, że chce działać. Nie jestem osobą, która siedziałaby w miejscu i dumała przy mężu - zaznacza. Jej zdaniem funkcja pierwszej damy to "zobowiązanie, by maksymalnie wykorzystać swoją sprawczość". Pierwsza dama powinna być rzeczniczką kobiet i zajmować stanowisko w tematach, które leżą na sercu im i opinii publicznej. Zamierzam zaangażować się w sprawy ważne dla kobiet, w ochronę środowiska, poprawienie stanu edukacji i dalej pracować nad projektem o przedsiębiorczości, na który poświęciłam ostatnie miesiące - zapowiada żona kandydata Koalicji Obywatelskiej na prezydenta.

Deklaruje, że aktywność ma we krwi; wspomina m.in., że brała m.in. udział w demonstracjach w obronie wolnych sądów oraz w marszu czarnych parasolek, który był wyrazem sprzeciwu wobec prób zaostrzenia prawa antyaborcyjnego.

Trzaskowska jest przekonana, że rola kobiet w tych wyborach jest wyjątkowa. Głosujemy licznie, ponieważ wiemy, że to, jaka jest i będzie Polska, dotyczy naszych bliskich, naszych rodzin, nas samych. Każdy kobiecy głos jest bezcenny, bez względu na to, na kogo był oddany w pierwszej turze. Bardzo liczę na głosy kobiet, które jeszcze nie podjęły decyzji, kogo poprą 12 lipca. Właśnie dlatego sama również zaangażowałam się w kampanię - tłumaczy.

Przekonuje, że niezależność kobiet wynika również z ich niezależności finansowej. Jeśli mam być głosem kobiet, to naturalne jest, że również o tę niezależność będę zabiegać. Kobieta, która się angażuje i wykorzystuje rolę pierwszej damy do aktywnego działania, powinna za swoją pracę otrzymywać wynagrodzenie - mówi Małgorzata Trzaskowska. Dodaje, że czas prezydentury jej męża powinien być dla niej wliczanym do emerytury okresem składkowym.

Pytana o swe relacje z Kościołem, żona Rafała Trzaskowskiego deklaruje, że jest osobą wierzącą. To daje mi siłę i nadzieję - podkreśla. Wspomina też, że jej rodzina była praktykująca. Co tydzień chodziliśmy na mszę, zawarłam ślub kościelny, ale instytucja Kościoła mnie rozczarowała, kiedy jej przedstawiciele nie zabierali głosu, gdy PiS demontował system sądowniczy i atakował sędziów, gdy w Sejmie protestowały matki z niepełnosprawnymi dziećmi, gdy przez arogancję i próbę zabrania nam naszych praw zmuszono nas, kobiety, do masowych "czarnych protestów", gdy w przestrzeni publicznej rozgościł się język podziału i nienawiści. O rozliczeniu z pedofilią nawet nie wspomnę - mówi Trzaskowska.

Zaznacza, że nie jest jedyną osobą rozczarowaną Kościołem. Ze statystyk wynika, że ponad 50 procent katolików przestało w ostatnich latach chodzić do kościoła. Jednak mój brak akceptacji dla działania instytucji nie ma nic wspólnego z moją wiarą, ale o tym rozmawiać nie będziemy, bo wyznaję zasadę, że kwestie wiary przynależą do sfery prywatnej - zastrzega żona Trzaskowskiego.

Na pytanie o lekcje religii, na które nie chodzą jej dzieci, przekonuje: "moje dzieci same zdecydują o swoich relacjach z Kościołem". Wychowujemy je zgodnie z zasadą "Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe". Gdyby ludzie przestrzegali tej reguły, nie mielibyśmy tyle hejtu i przemocy. Uczę je wrażliwości na innych, żeby zauważały biedę i pokrzywdzonych - dodaje Trzaskowska.