"Minęły już czasy, kiedy oczy wszystkich zwrócone były tylko na Włochów. Dzisiaj patrzy się na cały świat. Myślę, że głównym kryterium będzie zdolność do podejmowania trudnych problemów" - mówi o zbliżającym się wyborze nowego papieża kardynał Zenon Grocholewski. Pytany przez dziennikarza RMF FM Grzegorza Jasińskiego o współistnienie Benedykta XVI i jego następcy odpowiada stanowczo: "Każdy papież ma prawo radzić się, kogo chce. Być może nowy papież będzie radził się w pewnych sprawach Josepha Ratzingera. Natomiast nie sądzę, by papież, który odszedł, krępował w jakikolwiek sposób działalność nowego papieża. Wykluczam to absolutnie".
Grzegorz Jasiński: Mijają już trzy dni od głoszenia zaskakującej decyzji papieża Benedykta XVI. Czy to już wystarczająco dużo czasu, by pokusić się o pierwsze refleksje na temat tego, co się stało i jak Kościół instytucjonalny i wierni na to zareagowali?
Kardynał Zenon Grocholewski: Pierwsza refleksja jest taka, że dla wszystkich rezygnacja Ojca Świętego była wielkim zaskoczeniem. Ogromnym zaskoczeniem była oczywiście dla nas kardynałów. Kiedy papież przeczytał po łacinie swoje oświadczenie, praktycznie straciliśmy w pierwszym momencie mowę. Ale z drugiej strony widziałem duże zrozumienie ze strony ludzi, wiernych, którzy przyjęli to oświadczenie papieża tak, że jest przekonany, że ze względów zdrowotnych, ze względu na wiek nie jest w stanie właściwie pełnić swojej funkcji i dlatego rezygnuje. Przyjęto to jako akt pokory, akt pewnej odwagi i równocześnie gest poczucia odpowiedzialności za Kościół. Benedykt XVI zdał sobie sprawę, że w obecnych czasach - jak sam powiedział - jest oczywiście potrzebna modlitwa, jest potrzebne cierpienie, niemniej jednak w okresie tak zmieniających się struktur i problemów, które narastają, papież powinien też być w pełni sił fizycznych i psychicznych. Na pewno po długim rozmyślaniu i na pewno po długiej modlitwie, kontakcie z Chrystusem, papież podjął tę decyzję i myślę, że wierni przyjęli to raczej pozytywnie.
Wczoraj podczas wieczornej mszy świętej widzieliśmy bardzo, bardzo długie oklaski. Były to oklaski uznania dla jego pracy, dla trudu, dla tego wszystkiego, czym starał się ubogacić Kościół podczas swojego pontyfikatu.
Czy po samym ogłoszeniu decyzji papieża kardynałowie mieli okazję porozmawiać z Jego Świątobliwością, zadać mu jakieś pytania czy nie było takiej możliwości?
Nie, wtedy nie było takiej możliwości. Ojciec Święty normalnie odszedł z konsystorza. Normalnie kardynałowie również zaraz po konsystorzu odchodzą. Wtedy myśmy nie odeszli tak szybko, tylko pozostaliśmy w tej sali konsystorialnej i rozmawialiśmy na ten temat.
Jakie były pierwsze reakcje?
Najpierw zaskoczenie, z drugiej strony, po chwili, pewne zrozumienie i przekonanie, że to akt odwagi Ojca Świętego. I przekonanie, że na pewno ta decyzja zapadła w poczuciu jakiejś ogromniej odpowiedzialności, po przemyśleniu, po przemodleniu, w duchu wiary, w duchu dobra Kościoła. W ten sposób to określaliśmy, chociaż wszyscy z pewną dozą smutku. Było nam szkoda papieża, bo to był wspaniały papież, człowiek bardzo światły, bardzo pokorny, bardzo prosty - wbrew temu, co czasem mówiono, że to taki pancerny Ratzinger.
Ja pamiętam, jak współpracowałem z nim, kiedy jeszcze był kardynałem, prefektem Kongregacji Nauki Wiary. On mnie prosił o tą współpracę i wtedy miałem z nim pierwsze kontakty w sensie roboczym - współpracy, dyskusji - i wtedy od razu spostrzegłem: zupełnie inny człowiek, niż go malowano. Zupełnie inny: pokorny, człowiek, który przyjmuje racje drugich, który umie pytać, umie słuchać, umie przyjąć opinie innych i nawet swoją opinię poprawić. Byłem tym bardzo zaskoczony.
A kiedy w gronie kardynałów pojawiła się ta pierwsza myśl o odpowiedzialności, która spada na kolegium: odpowiedzialności wyboru nowego papieża? Kedy te słowa padły?
Myślę, że każdy z nas kardynałów od razu o tym myślał - tym bardziej, że zdawał sobie sprawę, że ten przyszły pontyfikat nie będzie łatwy, bo Jan Paweł II czy Benedykt XVI to byli wielcy ludzie, to byli teologowie z prawdziwego zdarzenia. Ludzie oddani Kościołowi w pełni, bardzo światli, wysoka klasa inteligencji. Poza tym teraz, powiedzmy, problemów nie brakuje w świecie i w Kościele. I dlatego po takich wspaniałych papieżach wszyscy będą oceniali tego nowego według tych poprzednich. Nie będzie łatwo.
Niemniej jednak myślę, że każdy z nas wierzy, że Duch Święty pomoże nam wybrać, że Duch Święty nie poszedł na wakacje, tylko będzie z nami w tej auli.
Niektóre wybory papieskie były przecież zaskakujące. Jan Paweł II również. Wielu kardynałów go nie znało. Przecież nawet kardynał Felici, który ogłaszał wybór Jana Pawła II, na pewno nie był wtedy zachwycony. On był moim przełożonym w biurze w Najwyższym Sądzie Sygnatury Apostolskiej. Przyszedł do mnie się pytać o Jana Pawła II - kto to jest, co ja sądzę, jak ja to widzę. Dla wielu było to ogromnym zaskoczeniem. To była też jakaś niezwykła odwaga kardynałów, którzy wybrali kogoś z kraju komunistycznego, kto nie był tak znany. Ja myślę, że zadziałał Duch Święty.
I dlatego w tych nowych wyborach musimy też liczyć na Ducha Świętego, na światło. Dla nas fundamentalną rzeczą będzie modlitwa. Te nasze wybory są zupełnie inne niż te rozpatrywane w kategoriach świeckich. Nikt siebie nie proponuje, nikt nie przemawia jeden za drugim, nikt też chyba nie jest spragniony tego urzędu. Tylko się modlimy. Myślę, że kardynałowie zdają sobie sprawę z jakiejś ogromniej odpowiedzialności. Każdy zdaje sobie sprawę, że by być papieżem, trzeba oczywiście inteligencji, ale trzeba też świętości, bo bez tego w Kościele naprawdę nie można być twórczym. Myślę, że nie ma takich kandydatów, którzy by pragnęli tego urzędu. Raczej, jak tam padają głosy, to niejeden się przestrasza tym, co przed nim stoi. Tak było chociażby w przypadku Benedykta. On nie pragnął być papieżem, to na pewno nie. On miał zupełnie inne plany na przyszłość.
Na następnej stronie przeczytacie, co kard. Grocholewski sądzi o pomysłach kadencyjności papiestwa czy wyznaczania limitów wieku papieży, a także, jakie podstawowe kryterium powinien spełniać następca Benedykta XVI...