Cisza jest najlepszym sprzymierzeńcem wojsk prowadzących działania. Przez półtora roku między Kijowem a głównodowodzącymi armii ukraińskiej udawało się zachować komunikację bez medialnego rozgłosu. Do czasu. Cisza została przerwana i można odnieść wrażenie, że między Wołodymyrem Zełenskim i generalicją nie dzieje się najlepiej. Świadczą o tym też konkretne decyzje personalne podejmowane przez ukraińskie władze. Decyzje, które wywołały zdziwienie także w Waszyngtonie.
Wszystko zaczęło się od artykułu, który ukazał się w amerykańskim magazynie "TIME". Publikacja przedstawiła Wołodymyra Zełenskiego jako coraz bardziej osamotnionego w swoim poglądzie o tym, że wojnę z Rosją można wygrać w sposób ostateczny - to znaczy odebrać okupantom wszystkie zagarnięte przez niego ziemie, łącznie z Krymem zajętym w 2014 roku.
W materiale pojawiły się wypowiedzi samego Zełenskiego. Opublikowany tekst wywołał jednak polemikę wśród polityków z bliskiego otoczenia prezydenta. Artykuł nazwano tendencyjnym i prezentującym narrację sprzyjającej tej, którą próbuje światu sprzedać Kreml. Gdyby na tym się skończyło, dziś zajmowalibyśmy się zupełnie innymi sprawami. Ciąg dalszy jednak nastąpił, bo niedługo po publikacji w "TIME", głos zabrał głównodowodzący ukraińskich wojsk Walerij Załużny, który na łamach brytyjskiego "The Economist" dał wyraz swojemu rozczarowaniu powolnym postępom na froncie.
Tłumaczył, że obliczenia dotyczące kontrofensywy były dużo bardziej optymistyczne niż rzeczywistość. Wyjaśniał, że Ukraina, by nie utknąć w wojnie okopowej, będzie potrzebowała nie tylko nowoczesnej broni z Zachodu, ale także zmiany strategii. W przeciwnym wypadku impas na froncie zostanie utrzymany. I z Kijowa nadeszły słowa upomnienia.
Zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy Igor Żółkiew skomentował w sobotę słowa Załużnego w następujący sposób: "Jeśli w ten sposób osiągniemy sukces - to być może jest ukryty, strategiczny zamiar. Dla mnie jednak, szczerze mówiąc, to wydaje się bardzo dziwne". Żółkiew dodał, że komentarze, takie jak ten generała Załużnego "ułatwiają zadanie agresorowi" a sojusznicy Ukrainy zaczęli zaniepokojeni dzwonić do Kijowa, pytając, czy "impas na froncie" to realna ocena sytuacji.
"New York Times" analizuje wystąpienie doradcy Zełenskiego i nie ma wątpliwości: to miażdżąca, publiczna nagana, która sygnalizuje rozłam między liderami cywilnymi i wojskowymi.
Co więcej, krytyka wojskowego nadchodzi dzień po dokonaniu przez ukraińskie władze ważnej zmiany. Odwołano bowiem jednego z zastępców Walerija Załużnego - szefa sił specjalnych Wiktora Chorenko. Wszystko wskazuje na to, że decyzję uzgodniono na szczeblu politycznym, między kancelarią prezydenta a szefem MON Rustemem Umerowem. Nie jest nawet jasne, czy sam głównodowodzący Sił Zbrojnych wiedział o dymisji wcześniej.
Sam Chorenko przekazał, że o zwolnieniu dowiedział się z mediów i nie rozmawiał na ten temat ze swoim bezpośrednim przełożonym - czyli Załużnym. Niezależnie od tego, jak bardzo te informacje zostały wyolbrzymione przez media, jest jasne, że w Kijowie nie dzieje się najlepiej. Atmosfera wokół ukraińskiej armii i głównych strategów planujących kontrofensywę zaczyna być coraz bardziej gęsta. Choć zgodnie z konstytucją prezydent jest uprawniony do powoływania i odwoływania szefów sił specjalnych - taka decyzja podważyła autorytet generała Załużnego.
Ukraińscy politycy z opozycji nie kryją zdumienia decyzją o zdymisjonowaniu Chorenki i nazywają ją najbardziej znaczącą ingerencją polityczną w wojsko w czasie trwania wojny. Posłanka ukraińska Solomija Bobrowska zasugerowała nawet, że zwolnienie odnoszącego sukcesy generała, może pomóc Rosjanom.
A Chorenko odpowiadał między innymi za określane jako sukcesy, ataki na Flotę Czarnomorską, akcje dywersyjne na tyłach rosyjskich wojsk i uderzenia dalszego zasięgu. Co więcej, jego dymisja wywołała zdziwienie w USA.
"Według amerykańskich urzędników wojskowych oficerowie USA, którzy współpracowali z generałem Chorenką, byli zaskoczeni wiadomością o jego usunięciu i opisali relacje z nim, jako bliskie i merytoryczne" - przekazuje NYT.
Prezydent Ukrainy sam postawił się w roli głównego komentatora wojny. Uczynił to celowo, już na początku konfliktu, gdy jego wieczorne przemówienia przykuwały uwagę światowych mediów, które cytowały każde jego słowo. Przez półtora roku Zełenski grał mówcę, narratora i męża stanu w jednym i wychodziło mu to znakomicie.
Uwaga zachodnich sojuszników została jednak w znacznej mierze przekierowana na wydarzenia na Bliskim Wschodzie. Zmęczenie wojną w Europie i Stanach Zjednoczonych staje się coraz bardziej dojmujące, o czym systematycznie informują kolejne sondaże. Kontrofensywa ukraińska rozpoczęła się z opóźnieniem i spowodowała przesunięcie linii frontu o ledwie kilkadziesiąt kilometrów - bez żadnych widoków na znaczące postępy w przyszłości. W przestrzeni pojawiły się zarzuty wobec Kijowa, że cała czerwcowa operacja została źle zaplanowana - zignorowano bowiem wskazówki planistów amerykańskich, którzy postulowali gęstą koncentrację sił i punktowe uderzenia zwłaszcza w kierunku Morza Czarnego. Zamiast tego, zdecydowano o rozciągnięciu wojsk na całą długość frontu.
Zełenski tłumaczył, że Ukraina otrzymała zbyt mało broni, co uniemożliwiło prowadzenie bardziej zdecydowanych działań. Jeszcze w sobotę prezydent mówił, że teraz zadaniem Kijowa jest chronić życie swoich żołnierzy, a właściwy moment uderzenia na Rosjan przyjdzie wraz z przybyciem z Zachodu myśliwców F-16.
Zmiana charakteru wystąpień ukraińskiego prezydenta jest znacząca. Kiedyś obwieszczał przyszłe sukcesy swojej armii, dziś tłumaczy się z niepowodzeń. Jego rola, jako głównego mówcy Ukrainy staje się powoli nieznośna.
"Są trudności, są różne opinie" - powiedział Zełenski podczas sobotniego wystąpienia z przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen.
""Nie uważam, że sytuacja jest patowa" - mówi Zełenski w wywiadzie dla NBC opublikowanym w niedzielę. Prezydent dodaje jednak, że pojawiające się zmęczenie, jest rzeczą oczywistą.
Być może to właśnie zmęczenie daje o sobie znać wśród ukraińskich elit. Być może jednak, Kijów popełnia właśnie najbardziej tragiczny w skutkach błąd, gdy w krytycznym dla wojny momencie pokazuje światu, że między wojskiem a politykami nie ma jedności.