W rosyjskiej prasie brak szczególnego entuzjazmu w związku telefonem Donalda Trumpa, najpierw do Władimira Putina, później do Wołodymyra Zełenskiego. Brak zadowolenia z perspektywy zakończenia wojny, pochłaniającej tysiące istnień. W czołowych serwisach informacyjnych Rosji przebija się natomiast coś innego - tryumfalizm i szyderczy uśmiech posłany w kierunku Europy. Podczas gdy Europa nerwowo kręci młynka palcami, domagając się, by została uwzględniona w planie pokojowym, w Moskwie są przekonani - kwestia ukraińska rozstrzygnie się między Kremlem i Białym Domem.
Z perspektywy prezydenta Stanów Zjednoczonych, zabiegi dyplomatyczne odniosły pełen sukces. Donald Trump odmienił w środę słowo "pokój" przez wszystkie przypadki i sprawia wrażenie biznesmena, który z zadowoleniem poprawia krawat po tym, gdy udało mu się dopiąć szczegóły intratnej umowy.
"Właśnie odbyłem długą i bardzo produktywną rozmowę telefoniczną z prezydentem Rosji Władimirem Putinem" - napisał na należącej do niego platformie Truth Social. Podkreślił też później, że zarówno on, jak Władimir Putin chcą ukrócenia bezsensownych śmierci na froncie w Ukrainie. Problem w tym, że w komunikatach rosyjskich takie sformułowania nie padają. W prasowych depeszach pojawia się informacja o długości trwania rozmowy, o tym, że obaj przywódcy zgodzili się ze sobą współpracować, o tym, że Trump został zaproszony do Moskwy, o tym, że wezwał do zakończenia działań wojennych i o tym, że Putin podkreślił konieczność "wyeliminowania podstawowych przyczyn konfliktu". Ani słowa o "zakończeniu zabijania".
Nieco wcześniej, odnoszący się do słów Wołodymyra Zełenskiego o możliwości wymiany terytoriów między Rosją i Ukrainą, rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow kategorycznie odrzucił taką opcję, mówiąc, że nigdy nie była i nigdy nie będzie przedmiotem dyskusji.
W tym samym czasie, dosłownie godziny przed ogłoszoną z fanfarami rozmową przywódców mocarstw, Dmitrij Medwiediew, były prezydent Rosji i wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa napisał na Telegramie: "Pokój poprzez siłę, mówicie? Czasami ta koncepcja faktycznie działa. Na przykład poprzez pokazanie prawdziwego, a nie wymyślonego układu sił. Jak dziś w Kijowie po przybyciu naszych rakiet i dronów".
Medwiediew odnosi się do lansowanego przez Zełenskiego i niektórych polityków europejskich hasła o konieczności wywarcia presji na Rosję, a w drugiej części wypowiedzi do zmasowanego ataku lotniczego na Kijów w środę o poranku.
Serwis Lenta powołuje się na słowa rosyjskiego parlamentarzysty Aleksieja Puszkowa, który stwierdził w mediach społecznościowych, komentując zachowanie Ukraińców po dzisiejszych telefonach Trumpa: "Reakcja Kijowa była przewidywalna. Za suchym komentarzem kryło się słabo ukryte przerażenie".
Te wszystkie treści prosto z Rosji świadczą o jednym: Moskwa nie złagodziła swojego stanowiska wobec Ukrainy i nie zamierza iść na żadne ustępstwa. Ale prawdopodobnie nie musi.
Jeżeli ktoś sądził, że europejski blok NATO z "największym sojusznikiem USA w Europie" - Niemcami, z "nuklearnym mocarstwem" - Francją, z "odwiecznym partnerem" - Wielką Brytanią, ze "sprawdzonym i wydającym prawie 5 proc. PKB na zbrojenia strażnikiem wschodniej flanki" - Polską - jeżeli ktoś sądził, że przedstawiciele tych krajów będą mieć cokolwiek do powiedzenia w kwestii negocjacji pokojowych, właśnie powinien wyzbyć się złudzeń. Z Europy dochodzą teraz jedynie nieśmiałe pomruki niezadowolenia.
Radosław Sikorski, pytany przez PAP o miejsce Europy i Ukrainy w przyszłych rozmowach, mówi: Polska niezmiennie uważa, że wszystko, co ma dotyczyć Ukrainy, musi dziać się z jej udziałem, a porządek międzynarodowy musi być przywrócony.
To samo mówi niemiecka minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock, która przekazała dziennikarzom: Pokój można osiągnąć tylko razem. A to oznacza: z Ukrainą i z Europejczykami. Identyczne słowa wypowiedział też Donald Tusk, apelując w mediach społecznościowych, by włączyć Europę do procesu pokojowego.
Tylko, że jest już za późno. Negocjacje trwają i odbywają się na poziomie niejawnym, między przedstawicielami Waszyngtonu i Moskwy. Doskonale zdają sobie z tego sprawę sami Rosjanie, którzy - jak w publikacji "Komsomolskiej Prawdy" - piszą: "Dopiero teraz wszystko stało się jasne: Kijów nie jest przedmiotem konfliktu z Rosją, lecz obiektem kontrolowanym przez Zachód (...). Dlatego tylko te państwa, które mają odpowiedni potencjał i wolę polityczną, mogą rozwiązać problem zakończenia konfliktu". Publikacja kończy się słowami: "Europa, domagając się strategicznej porażki Rosji nie nadąża za wydarzeniami".
Siła Ameryki jest niezmierzona, a Trump jednym telefonem przywrócił Putina z pozycji pariasa na fotel jednego z liderów świata. Do tego, korzystając z chaosu i kiepskich prognoz wojennych, zmusił Ukrainę do oddania Stanom Zjednoczonym swoich surowców w zamian za mgliste obietnice wsparcia wojskowego. Zełenski, widząc brak decyzyjności w Europie nie ma wyjścia i musi wyrazić zgodę na ten "deal", bo obecność amerykańskich firm wydobywczych w Ukrainie będzie relatywnym gwarantem chwili spokoju.
Ale Trump idzie o krok dalej, bo zabierając Ukrainie surowce, ogłasza ustami szefa Pentagonu, że to wyłączona z procesów decyzyjnych Europa będzie odpowiadać za bezpieczeństwo Kijowa, większość pomocy i utworzenie ewentualnej strefy buforowej - ale wyłącznie jako jednostkowy projekt europejski, bez auspicji natowskich.
W ten sposób Stany Zjednoczone i Rosja podzieliły się łupami na oczach Paryża, Berlina, Londynu i Warszawy. Europa, jak zwykle była o krok w tyle.
Dwa dni temu na swoim portalu Truth Social Donald Trump zamieścił artykuł z CNBC, w którym cytowano Władimira Putina, mówiącego w wywiadzie o "merdających ogonami" europejskich politykach, którzy staną u stóp amerykańskiego prezydenta. Trump po prostu wkleił link do tekstu. Komentarz był już zbędny.