Agnieszka Radwańska i Jerzy Janowicz triumfują w Pucharze Hopmana! W finale tych nieoficjalnych mistrzostw świata drużyn mieszanych reprezentanci Polski pokonali 2:1 Serenę Williams i Johna Isnera!
W pierwszym pojedynku rozgrywanego w australijskim Perth meczu finałowego piąta w rankingu WTA Radwańska pokonała liderkę światowej listy 6:4, 6:7 (3-7), 6:1. Było to pierwsze zwycięstwo nad Williams w karierze krakowianki. Wcześniej tenisistki mierzyły się ośmiokrotnie i wszystkie te pojedynki Amerykanka rozstrzygnęła na swoją korzyść.
W kolejnym starciu Janowicz, 43. w rankingu ATP, zmierzył się z 18. na świecie Isnerem. Był to pierwszy pojedynek tych zawodników. W tie-breaku pierwszej odsłony Polak nie wykorzystał aż pięciu piłek setowych, a ostatecznie uległ Amerykaninowi 6:7 (10-12), 4:6.
Losy finału musiała więc rozstrzygnąć konfrontacja mikstów. Nasi reprezentanci wygrali to decydujące - i bardzo emocjonujące - starcie 7:5, 6:3.
Na początku rywalizacji lepiej radzili sobie rywale. W dużym stopniu dzięki Isnerowi Amerykanie przełamali serwis Janowicza i po chwili wygrali gema przy własnym podaniu, obejmując prowadzenie 4:2. Zaraz mogło być ono jeszcze wyższe, ale z trudnej sytuacji Radwańska i łodzianin tym razem wyszli obronną ręką. W wygrywaniu kolejnych gemów pomogła im...Williams, która popełniała proste błędy (ekipa z USA w całym spotkaniu zanotowała 15 niewymuszonych pomyłek przy sześciu po stronie Polaków).
Nie tylko potężnie zbudowani tenisiści (Janowicz - 203 cm, Isner - 208 cm) dobrze radzili sobie z serwisem. Błyszczała w tym elemencie również krakowianka. Biało-czerwoni byli skoncentrowani, a w końcówce Janowicz popisał się udaną akcją przy siatce i - ku uciesze licznie zgromadzonych na trybunach polskich kibiców - objęli prowadzenie w meczu.
Świetną passę kontynuowali w kolejnym secie. W czwartym gemie doszło do zamieszania. Prowadząca spotkanie sędzia cofnęła decyzję przyznającą punkt Polakom. Ci protestowali, a na korcie pojawił się supervisor, który utrzymał decyzję o powtórzeniu akcji. Radwańskiej i Janowicza nie wytrąciło to z rytmu, zdobywali kolejne punkty, a dopingować zaczęło ich także wielu miejscowych fanów, którzy zasiedli w Perth Arena. Po ostatniej wymianie (Williams nie przyjęła serwisu Janowicza) krakowianka rzuciła się w ramiona partnera z drużyny.
Radwańska już na samym początku starcia z Williams miała dwie szanse na przełamanie, ale liderka światowej listy wyszła z opresji obronną ręką. Polka dobrze poruszała się po korcie, grała uważnie i starała się dominować. Przyniosło to efekt - dwa z rzędu "breaki" i prowadzenie 4:1. Przyczyniła się do tego także rywalka, która w ostatniej akcji, mając łatwą piłkę, posłała ją w siatkę.
Dopiero wówczas Williams przebudziła się i zaczęła grać lepiej. Odrobiła niemal całą stratę (3:4), ale "Isia" nie pozwoliła zabrać sobie zwycięstwa w tej partii.
Kolejna odsłona miała bardzo wyrównany przebieg. Podopieczna Tomasza Wiktorowskiego przy stanie 2:2 aż pięciokrotnie miała okazję na wygranie gema przy podaniu wyżej notowanej przeciwniczki - ta jednak i tym razem wybroniła się. Amerykanka proste błędy (po których sama pukała się w głowę) przeplatała bardzo dokładnymi zagraniami tuż przy linii. Polka również zademonstrowała kilka efektownych uderzeń, a po jednym z nim zebrała oklaski zarówno od siedzącego na trybunach Janowicza, jak i od swojej rywalki.
Krakowianka miała szansę za zakończenie meczu w dwóch setach, bowiem objęła prowadzenie 6:5 i po chwili to ona miała serwować, ale Williams nie poddała się, dobrze returnowała i doprowadziła do tie-breaka. W nim utrzymała koncentrację, a kilka "prezentów" podarowała jej przeciwniczka.
Na szczęście Amerykanka obficie zrewanżowała się nimi Radwańskiej w decydującym secie (w całym spotkaniu popełniła aż 59 niewymuszonych błędów, przy 19 po stronie Polki). "Isia", która wróciła do dobrej dyspozycji, skrzętnie to wykorzystała i - ku radości licznie zgromadzonych na trybunach polskich kibiców - rozgromiła Williams 6:1.
Szczerze mówiąc, od początku grałam bardzo dobrze. Tie-break nie ułożył się tak, jak chciałam, ale już w trzecim secie zagrałam naprawdę dobrze - mówiła Radwańska po tym spotkaniu. Mam wrażenie, jakbym grała w Polsce! Widzę więcej biało-czerwonych flag niż rok temu - podkreślała również.
Mecz wyróżniających się warunkami fizycznymi Janowicza (203 cm wzrostu) i Isnera (208 cm) był - zgodnie z przypuszczeniami - pojedynkiem na potężne serwisy. W pierwszej partii aż do tie-breaka obaj szybko wygrywali gemy przy własnym podaniu. Łodzianin grał pewnie, często stosował skróty - rywal wprawdzie do nich dobiegał, ale wtedy Polak stosował skuteczne minięcia. W tie-breaku zawodnicy na przemian posyłali w stronę rywala bardzo mocne serwisy. Przy jednym z nich, autorstwa Janowicza, piłka leciała z prędkością 232 km/h. Po dłuższej wymianie (na 3-3), która zakończyła się zwycięstwem łodzianina, nasz tenisista zacisnął triumfalnie pięść, a kilka minut później stanął przed pierwszą szansą na zakończenie seta. Nie wykorzystał jednak ani tej ani czterech kolejnych, co zemściło się już po chwili, gdy pierwszej takiej okazji nie zmarnował jego rywal.
Taki obrót spraw źle wpłynął na Polaka. Janowicz często popełniał proste błędy, których wcześniej udawało mu się ustrzec. Po jednym z nich ze złością posłał piłkę w trybuny, za co dostał ostrzeżenie. Przegrywał już 1:3, ale zdołał zminimalizować straty (3:4).
Tymczasem wciąż mocno serwujący Isner (w całym spotkaniu posłał 22 asy, przy 12 asach rywala) konsekwentnie zmierzał po zwycięstwo. W dziewiątym gemie Janowicz poprosił o challenge - gdy okazało się, że ze względu na problemy techniczne nie będzie to możliwe, zaoferował, że... pożyczy organizatorom własny laptop. W kolejnym gemie Amerykanin wykorzystał zaś pierwszą piłkę meczową.
Polska zadebiutowała w Pucharze Hopmana rok temu. Wówczas Radwańska i Grzegorz Panfil, który zastąpił kontuzjowanego Janowicza, dotarli do finału. Ulegli w nim Francji 1:2.
Stany Zjednoczone mają zaś na swoim koncie już sześć tytułów wywalczonych w tej rozgrywanej od 1989 roku imprezie. Sama Williams cieszyła się z końcowego sukcesu dwukrotnie - w 2003 i 2008 roku, a partnerowali jej wówczas odpowiednio: James Blake i Mardy Fish. Isner z kolei był w składzie drużyny, która triumfowała w Pucharze w 2011 roku.