"Każdy z braci otrzymuje dwa strzały w tył głowy. Na klęcząco. Ręce mają związane z tyłu. Terroryści uciekają, palą samochody. Tak kończy się tragedia w Pariacoto". W ten sposób śmierć ojców Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka opisuje ich współbrat ojciec Jarosław Wysoczański. Bracia zginęli w Peru 9 sierpnia 1991 roku z rąk terrorystów Świetlistego Szlaku. Ich proces beatyfikacyjny rozpoczął się pięć lat później. Decyzją papieża Franciszka w tym roku zostaną wyniesieni na ołtarze. Beatyfikacja odbędzie się 5 grudnia w Chimbote w Peru.
Ojciec Jarosław Wysoczański uniknął śmierci. W 1991 roku przyjechał na krótko do Polski. Teraz jest sekretarzem generalnym ds. animacji misyjnej zakonu franciszkanów w Rzymie.
Maciej Grzyb: Wiedzieliście, że terroryści tak naprawdę są obok was?
Ojciec Jarosław Wysoczański: Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej nocy w Pariacoto, jeszcze przed oficjalnym objęciem stanowiska. Akurat spotkałem trzech nowicjuszy z Zakonu Jezuitów, którzy tam wędrowali po górach. Oni w okresie nowicjatu odwiedzają wspólnoty. Powiedzieli, że w jednej ze wspólnot spotkali członków Świetlistego Szlaku. Spotkali nawet dziennikarkę, która współpracowała z nimi. Ja już trochę wiedziałem na ten temat. Nie z Polski, ale będąc już tam na miejscu. Na pewno mieliśmy świadomość, że Świetlisty Szlak, że terroryści od nich są wśród nas. Nie tylko ci, ale również terroryści z MRTA czyli Movimiento Revolucionario Tupac Amaru. To drugie takie ugrupowanie terrorystyczne. Nie baliśmy się w takim znaczeniu, że nigdy nie podejmowaliśmy żadnych tematów politycznych. Myślę, że nasze doświadczenie z Polski nauczyło nas, aby być bardzo takim "prudente", czyli ostrożnym. Z drugiej strony, byliśmy zmęczeni kazaniami politycznymi tam na miejscu. Polityka nas nie interesowała. Nasza uwaga była skoncentrowana przede wszystkim na Słowie Bożym.
O polityce nie rozmawialiście?
Nigdy nie rozmawialiśmy o polityce. Polityka pozostawała w takiej strefie ukrytej. Nie rozmawialiśmy między sobą, ale też na poziomie spotkań towarzyskich. Ten temat nie był dla nas obojętny.
Jak zostaliście przyjęci? Jak byliście traktowani?
Różnie. Byliśmy bardzo młodzi, dlatego niektórzy myśleli, że uciekliśmy z Polski. Że przyjechały takie "dzieciaki", gdzieś tam z Europy. Kiedy upadł komunizm w Europie, wiadomo było, że Polska miała w tym swój duży wkład. Nie byliśmy wtedy traktowani jak przyjaciele. Raczej jak wrogowie tego systemu. Zresztą taki wątek pojawił się w słynnym wywiadzie z Abimaelem Guzmanem ( przywódca radykalnej, lewicowej partyzantki w Peru- przyp.red.), który mówi wprost o wielkiej nienawiści do kościoła, do Jana Pawła II.
Wysyłali wam jakieś znaki? Ostrzegali: nie chcemy was tutaj? Wyjedźcie? Zejdźcie nam z drogi?
Z tego, co pamiętam, co mówili inni, były jakieś tam ostrzeżenia. Takie słowne pogróżki, że nie jesteśmy mile widziani. 9 sierpnia, kiedy terroryści są już w Pariacoto, wiadomo jest, że zatrzymali się w dwóch domach i przygotowywali akcje. Rozmawiają w tym dniu ze Zbyszkiem. Nie znamy treści tej rozmowy, ale widać z daleka jak on gestykuluje. Potem nasza kucharka powiedziała nam, że terroryści są w Pariacoto. To, że ona o tym wspomniała, sama z siebie, to oznaczało, że jesteśmy w niebezpieczeństwie. Zbyszek odpowiedział jej, że my nie mamy nic do ukrycia. Jeżeli przyjdą, to damy świadectwo prawdzie.
Trzeba zrozumieć mentalność ludzi gór. Np. kiedy szło się w góry i zadawało pytanie: tutaj jest spokojnie? Wszyscy odpowiadali: tak, proszę ojca tutaj jest spokojnie, ale w nocy psy szczekają. Czyli, że okolica nie jest bezpieczna. Więc kiedy kucharka powiedziała wprost, to oznaczało, że jesteśmy w niebezpieczeństwie.
Dlaczego nie wycofaliście się mimo tych zagrożeń? Ostrzeżeń? Nie baliście się o swoje życie? Ważniejsze było bycie z tymi ludźmi?
Tak. Ważniejsze było być z nimi. Nigdy, nigdy nie mieliśmy takiej myśli, żeby wyjechać. Pamiętam jak w 1991 roku zamordowano adwokata, dwóch policjantów i jednego właściciela ciężarówki w innej miejscowości . Pojechaliśmy tam i zobaczyliśmy wielki ból po starcie najbliższych. Odprawiliśmy mszę, rozdaliśmy Komunię Świętą. Wtedy bardo mocno poczuliśmy obecność Chrystusa. I to jak wpisana jest ona w cierpienie tych ludzi. Dlatego nigdy nie myśleliśmy o tym, żeby się wycofać. To jest aspekt tajemnicy wiary. Zbyszek z Michałem pozostali wierni, aż do śmierci, aż do końca.
Pojawiła się taka myśl: chcemy umrzeć męczeńsko?
Nie. Nie myśleliśmy w ten sposób. To może dzisiaj narzuca się takie pytanie, bardzo naturalne. Wtedy to było po prostu twarde życie. To była normalna praca. Dzielenie stylu życia tych ludzi. Cały czas była też taka refleksja, która nam towarzyszyła od początku. wielka asymilacja do tego, czego chce Kościół w Południowej Ameryce. W 1979 roku kończy się konferencja biskupów w Puebla w Meksyku i oni wydają dokument dla całej Ameryki Południowej. Jest tam bardzo jasno powiedziane, aby pracować na rzecz ubogich. My bardzo mocno tego doświadczyliśmy. Po prostu w takiej konkretnej prozie życia i bycia z biednymi. Pan Bóg bardzo kocha biednych, Chrystus kochał biednych, biedni byli dla Niego na pierwszym miejscu, dlatego my też chcieliśmy tam być.
To była śmierć tragiczna, czy męczeńska?
Tragiczna i męczeńska. To znaczy ta ostatnia 9 sierpnia 1991 roku. Bardzo mocno przypomina tragedię, śmierć męczeńską, zbawienie Chrystusa na krzyżu, bo z apostołami Chrystus się modli w Ogrójcu. Bracia się modlą, sprawują ostatnią mszę. Jest porwanie, jest Judasz, który zdradza, jeden z grupy, którzy tam z nami byli. Jeden z młodych ludzi, który jest informatorem. W momencie, kiedy przychodzą terroryści młodzież reaguje i niektóre dziewczyny nawet płaczą. Mówią: gdzie zabieracie ojców? Oni się posługują kłamstwem. Tłumaczą, że tylko nasze samochody są im potrzebne. Na siłę ich zabierają.
Dwóch terrorystów przesłuchuje ojców. Jeden jest odpowiedzialny za przeprowadzenie "procesu". Drugi to ten, który wykona egzekucję. Robi się to w sposób bardzo brutalny. Padają plugawe słowa. Pytają, dlaczego uczymy posługiwać się Biblią, uczymy modlitwy, mówią, że religia to opium dla ludu. Dlaczego używamy samochodów, to jest symbol imperializmu, że rozdajemy żywność. Mówią, że przez to usypiamy ludzi. Nie mają zrywu dla rewolucji. Dlatego musimy zginąć. Świadkiem tego jest siostra zakonna, która w ostatniej chwili wciska się do samochodu, gdzie był przeprowadzony ten "sąd". Przekazuje nam ostatnie słowa tej sentencji, jak również klimat ostatnich chwil życia Zbyszka i Michała. Potem wywożą ich, wcześniej podpalając most. Wywożą ich do Pueblo Viejo i tam dokonują egzekucji. Każdy z braci otrzymuje dwa strzały w tył głowy. Na klęcząco. Ręce mają związane z tyłu. Wraz z naszymi braćmi zostaje zamordowany sołtys wioski Justino Masa. Kiedy potem znajdują ciała, te strugi krwi łączą się w jedną. Terroryści uciekają, palą samochody, i zabijają następnego sołtysa. I tak kończy się tragedia w Pariacoto.
Bardzo namacalnie, bardzo konkretnie jest to powtórzenie tych ostatnich godzin z życia Jezusa. Pojmanie, przesłuchanie, wyrok, droga krzyżowa i śmierć.
Gdyby oni wtedy powiedzieli: dobrze, wyjeżdżamy stąd. Prawdopodobnie ocaliliby życie?
Jeśli ziarno nie upadnie w ziemię, nie wyda plonu. Po tak wspaniałym przyjęciu ze strony Peruwiańczyków, tych ludzi, którzy byli spragnieni Boga, jak również i chleba, nie mogliśmy ich opuścić. I tutaj na myśl mi przychodzi, ten dobry pasterz, który nie jest najemnikiem, ale który jest do końca. I chyba nie ma piękniejszego właśnie obrazu. Zbyszek i Michał to dwie piękne ikony, które ukierunkowują nas na dobrego pasterza, który jest wierny aż do końca. Aż do śmierci.
Cena życia to największa ofiara?
Tak. Po 24 latach jakie już minęły jestem bardzo mocno przekonany, że nie ma większej ofiary, jak oddać życie za drugiego. Misja jest budowana na dwóch takich elementach. Pierwszy to element miłosierdzia, czyli służby drugiemu, a drugi element kontemplacji. I Zbyszek i Michał, obok tego, że byli bardzo aktywni w dawaniu miłosierdzia, w mówieniu o Bogu, mieli też bardzo mocno rozwinięty element kontemplacji, czyli modlitwy i zawsze próbowali zrozumieć czego w danej chwili chce od nas Bóg.
Zbyszek z Michałem dużo poświęcali czasu na modlitwę. To było można bardzo łatwo zobaczyć. W Pariacoto nie mieliśmy światła, były lampy naftowe. Kiedy rano przychodziłem do kaplicy i widziałem, że jest mniej oleju w lampie, wiadomo było, że ktoś tam był. Ktoś modlił się, rozmawiał z Bogiem. Może walczył? Może stawiał pytania - co robić? Dlatego, te dwa elementy: miłosierdzia i kontemplacji zakończyły się tym wielkim przyjęciem ze strony Jezusa. Dał im łaskę zakończenia swojego życia, tak jak zakończył swoje życie Chrystus.
Jak oni są tam w Peru wspominani teraz?
Zbyszek był takim człowiekiem, który bardzo kochał chorych. Przy jego grobie gromadzi się bardzo wiele osób, które nazywają go "nasz doktorek". Po jego śmierci spotkałem wiele osób, którym Zbyszek opatrywał rany, których odwiedzał i robił to w sposób bardzo dyskretny. Michał natomiast pracował z dziećmi i młodzieżą. To oni gromadzą się przy jego grobie. Nauczyciele opowiadają o nich w szkołach. Nigdy nie zapomnę ostatniego zdjęcia, jakie zrobiłem dla niego. Michał przed kościołem macha ręką a przed nim może z setka dzieci. Kiedy był z nimi to zapominał o wszystkim. Był takim kierownikiem duchowym wielu młodych ludzi. Oni potrzebowali porozmawiać, poradzić się kogoś starszego. I Zbyszek i Michał - obydwaj - ale może bardziej Michał, mieli ten dar słuchania.