Rok temu we wsi Chałupki pod Szczekocinami czołowo zderzyły się dwa pociągi. W katastrofie zginęło 16 osób, a ponad 50 zostało rannych. Dziś hołd ofiarom oddadzą ich bliscy, uczestnicy akcji ratowniczej i lokalne władze.
Na miejscu katastrofy spotkają się strażacy oraz delegacje kolejarzy i maszynistów. Złożą kwiaty i zapalą znicze przed pomnikiem upamiętniającym ofiary. Pomnik stoi przy domu sołtysa Chałupek Anny Kwiecień, kilkaset metrów od miejsca, w którym zderzyły się pociągi. W południe w całej Polsce na znak pamięci i żałoby zostaną uruchomione syreny na lokomotywach.
To był sobotni wieczór. Zjazd z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa. Czołowo zderzyły się pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa-Kraków. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa.
Jako pierwsi z pomocą przybiegli mieszkańcy Chałupek i okolicznych wsi. Usłyszeli huk zderzających się pociągów. To oni wyciągali z wagonów poszkodowanych, przynosili koce i gorącą herbatę lub po prostu trzymali uwięzionych w wagonach za rękę i pocieszali. To była niesamowita mobilizacja. Nie było chyba domu, z którego ktoś by tam nie pobiegł i nie pomagał - wspominała to, co wydarzyło się 3 marca 2012 roku sołtys Chałupek Anna Kwiecień.
Trzeba było wszystko, siedzenia, rwać. Odcinaliśmy te płyty razem ze strażakami - nożycami musieli wycinać, bo inaczej nie dostaliby się (do rannych). Wszystko jest zmasakrowane, zgniecione. Siekierami musieliśmy przecinać, żeby wydostać tamtych ludzi - relacjonował w rozmowie z reporterem RMF FM jeden z okolicznych mieszkańców, którzy pospieszyli na miejsce katastrofy z pomocą. Tego widoku nie zapomnimy do końca życia. To było przerażające - mówiły dwie inne kobiety.
Chwilę później na miejscu katastrofy pojawiła się straż pożarna, karetki pogotowia, policja.
Służby kryzysowe o katastrofie dowiedziały się po godz. 21 od pogotowia w Zawierciu. Przed godz. 22 w akcję ratowniczą zaangażowano już 30 karetek. Przez wiele godzin strażacy przeszukiwali zniszczone wagony. Akcję poszukiwawczą zakończono w poniedziałek 5 marca.
Rannych rozwieziono do kilku szpitali m.in. w Sosnowcu, Myszkowie, Zawierciu, Włoszczowie i Krakowie. W sumie hospitalizowano ok. 50 poszkodowanych.
Katastrofy nie przeżyło 16 osób. Najmłodsza miała 25 lat, najstarsza - 55. Katastrofy nie przeżyli także maszyniści obu pociągów i trzech kolejarzy: pomocnik maszynisty pociągu Intercity i dwóch członków pociągu Interregio - kierownik składu i konduktor.
Postępowanie w sprawie katastrofy prowadzi prokuratura w Częstochowie. Do tej pory postawiła zarzuty dwóm osobom - dyżurnym ruchu z posterunków kolejowych Starzyny i Sprowa. Według śledczych, gdyby nie ich błędy, do tragedii by nie doszło. Może im grozić do 8 lat więzienia.
Dyżurny ze Starzyn skierował pociąg Warszawa-Kraków na niewłaściwy tor, a dyżurna ze Sprowy zezwoliła na wjazd na ten tor pociągu relacji Przemyśl-Warszawa. Według prokuratorów, kobieta nie sprawdziła, dlaczego system kontroli ruchu zasygnalizował jej, że tor jest zajęty.
Dyżurny ze Starzyn Andrzej N. po katastrofie spędził kilka miesięcy w szpitalu psychiatrycznym w Lublińcu. Ostatecznie lekarze uznali, że w chwili katastrofy był poczytalny i może odpowiadać karnie. Jest też podejrzany o poświadczenie nieprawdy w dokumentacji dotyczącej ruchu pociągów.
W śledztwie zgromadzono wiele dokumentów kolejowych, nie tylko bezpośrednio związanych z katastrofą, ale dotyczących też szkoleń i ruchu pociągów. Zaskoczeniem były niektóre ustalenia biegłych z zakresu transportu szynowego, którzy odczytali rejestratory obu lokomotyw. Wynika z nich, że jeden z pociągów - relacji Przemyśl-Warszawa - krótko przed katastrofą jechał z prędkością 98 km na godzinę i w ogóle nie hamował. Maszynista drugiego pociągu rozpoczął manewr hamowania 400 metrów przed zderzeniem i zredukował prędkość do 40 km/h.
Niezależnie od prokuratury, okoliczności wypadku wyjaśniała Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych. W czwartek, trzy dni przed rocznicą, na stronie ministerstwa transportu opublikowano jej raport.
Raport potwierdza ustalenia prokuratorów, że to błąd dyżurnych ruchu z posterunków Starzyny i Sprowa był bezpośrednią przyczyną katastrofy.
W raporcie wskazano także na błędy maszynistów. Prowadzący pociąg "Matejko" miał wjechać na tor w kierunku przeciwnym do zasadniczego, choć na semaforze nie wyświetlał się sygnał uprawniający do takiej jazdy. TLK "Brzechwa" natomiast pojechał na tor właściwy (prawy), chociaż semafor pozwalał na jazdę po torze lewym.