"Komisja badająca przyczyny katastrofy smoleńskiej nie dysponowała żadnymi zdjęciami z badań patomorfologicznych" - twierdzi były szef tej komisji Jerzy Miller. On sam drastycznych fotografii ciał ofiar katastrofy w internecie nie widział. Nie chce też komentować doniesień rosyjskiej prasy, że zdjęcia mogły wyciec właśnie z zasobów komisji Millera.
Były szef MSWiA oraz były szef komisji badającej przyczyny katastrofy prezydenckiego tupolewa, Jerzy Miller powiedział w rozmowie z dziennikarzem RMF FM, że wszystkie zdjęcia, jakimi dysponowała kierowana przez niego komisja, są w prokuraturze. Mogą państwo sprawdzić dokładnie, jakie zdjęcia miała komisja - powiedział Miller. Komisja nie miała takich zdjęć - dodał kategorycznie.
Według byłego szefa komisji, jego zespół nigdy nie zabiegał o zdjęcia, które pokazywałyby ciała ofiar. Nas interesowały diagnozy postawione przez lekarzy, ponieważ w skład komisji wchodziło tylko dwóch lekarzy i nie czuliśmy się na siłach podejmować tego typu rozstrzygnięć we własnym gronie - wyjaśnił Jerzy Miller.
Były minister spraw wewnętrznych, dziś wojewoda Małopolski nie chce komentować artykułu, jaki pojawił się w rosyjskiej prasie. Jak przyznał, drastycznych zdjęć opublikowanych w internecie przez blogera z Syberii nie widział i nie chce oglądać.
Wcześniej doniesieniom rosyjskiej prasy zaprzeczył członek komisji Millera prof. Marek Żylicz. Nie wyobrażam sobie, żeby te zdjęcia mogły wyciec od nas - mówił. Jaki miałyby interes rodziny ofiar, żeby to ujawniać? - pytał retorycznie prof. Żylicz. Zdaniem Żylicza to komuś w Rosji mogło zależeć na tym, żeby Polakom zrobić przykrość.
Rządowa "Rossijskaja Gazieta" napisała dziś, że drastyczne zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej mógł zrobić każdy, także Polacy. Moskiewski dziennik zasugerował, że fotografie mogą pochodzić z zasobów komisji Jerzego Millera, a same zdjęcia mogły zostać wykonane nawet przez bliskich ofiar smoleńskiej katastrofy. "Obecni przy procedurze identyfikacji ciał ofiar uważają, iż zdjęcia te mógł wykonać każdy, kto miał przy sobie telefon z wbudowaną fotokamerą: od krewnych ofiar po personel techniczny - tak z Rosji, jak i Polski" - czytamy w gazecie.
Rządowy dziennik zauważa zarazem, że "wątpliwość wywołuje istnienie rosyjskiego hakera, który jest zainteresowany tym, by podgrzać i tak już napiętą atmosferę życia politycznego w Polsce". "W kraju tym między głównymi siłami politycznymi już od dawna trwa tzw. polsko-polska wojna. I jeśli ktoś był zainteresowany pojawieniem się zdjęć, to nie byli to Rosjanie, a raczej uczestnicy warszawskich batalii politycznych" - konstatuje "Rossijskaja Gazieta".