Polski żołnierz, który miał porzucić służbę i uciec na Białoruś, tydzień temu został zatrzymany za jazdę samochodem pod wpływem alkoholu. Miał też wcześniej palić marihuanę.
25-latek został zatrzymany przez patrol policji na jednej z ulic w Giżycku na Mazurach. Badanie alkomatem pokazało prawie 1,5 promila alkoholu.
Policjanci wykonali też test na obecność narkotyków, który wykazał, że zatrzymany wcześniej palił marihuanę.
Mężczyzna miał wylegitymować się jako żołnierz. Pozostaje więc pytanie, jak taka osoba mogła potem znaleźć się z bronią na granicy.
Niestety na razie nie ma odpowiedzi na to pytanie. Rzecznik prasowy pomorskiej dywizji zmechanizowanej ma dzisiaj wyłączony telefon. Od osób związanych z jednostką wojskową w Węgorzewie nieoficjalnie usłyszeliśmy, że w związku z tą sprawą "na pewno polecą głowy".
Według naszych informacji, żołnierz sprawiał problemy. Jego przełożeni o tym wiedzieli, ale czekali aż sam odejdzie ze służby. Zostało mu do odsłużenia kilka dni.
Żołnierz wczoraj po południu zniknął z posterunku, zostawił broń. Kilka godzin trwały poszukiwania. Według naszych ustaleń przeszedł na białoruską stronę i tam zatrzymano go na pasie granicznym.
Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych potwierdziło RMF FM, że zaginął żołnierz 11. Mazurskiego Pułku Artylerii podczas służby w okolicach miejscowości Narewka, Siemianówka i jeziora Siemianowskiego. Nie potwierdza jednak na razie sprawy ucieczki na Białoruś.
Rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn powiedział, że na razie nie komentuje sprawy "do czasu, gdy będzie wiadomo, jaki jest faktyczny stan w tej sprawie".
Żołnierz, który wczoraj zaginął miał poważne kłopoty z prawem i złożył wypowiedzenie z wojska. Nigdy nie powinien zostać skierowany do służby na granicę. Zażądałem wyjaśnień, kto za to odpowiada - napisał na Twitterze szef MON Mariusz Błaszczak.