Zwykle uznajemy je za formalność. Omiatamy wzrokiem, przechodząc do treści, którą oznaczają. Jeśli jednak spojrzymy na nie inaczej, okaże się, że także coś tak banalnego, jak daty, naznacza treść, o ile wręcz jej nie stanowi. Treść wynikająca z dat potrafi też zastanawiać bardziej niż same znane fakty. To dlatego, że daty pokazują, co z czego wynika, a nie tylko to, co się działo.
Wiemy np. że były sędzia Tomasz Szmydt pracował jako dyrektor biura prawnego w Krajowej Radzie Sądownictwa. Doprowadziła do tego jednak seria wydarzeń, wyznaczonych datami zgoła zaskakującymi; oto wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak już 27 marca 2018 roku wydał na piśmie polecenie "pilnego przygotowania dokumentów do delegowania sędziego T. Szmydta do biura KRS od 1 kwietnia b.r.". Pilność zadania została w odręcznym zapisku zastępcy ministra Zbigniewa Ziobry zamaszyście podkreślona.
Sprawa wyglądałaby na zwykłe urzędnicze działanie, gdyby nie to, że o zatrudnieniu Szmydta miał decydować przewodniczący Rady, którego wówczas... nie było. Tę funkcję dopiero miesiąc później, 27 kwietnia zaczął pełnić sędzia Leszek Mazur. Skąd Piebiak już w marcu wiedział, że za miesiąc szefem KRS będzie ktoś, kto zatrudni Szmydta?
Sam Leszek Mazur przyznaje, że nie miał rozeznania w warszawskim środowisku sędziowskim. Objąwszy w kwietniu stanowisko, szukał dopiero kandydatów do administracyjnej pracy w KRS. Kandydata Piebiak znalazł, jak wiemy, jeszcze zanim Mazur zaczął go szukać, do zatrudnienia jednak nie dochodziło.
Jakikolwiek był plan, jego realizacja się opóźniała. I oto w połowie czerwca do przewodniczącego Mazura zadzwonił z dobrą radą sędzia Arkadiusz Cichocki, związany z żoną Tomasza Szmydta, "Małą Emi". Treść tej rozmowy sędzia Cichocki zapobiegliwie udokumentował, ujawniliśmy ją tu, gdzie rozmowy można też posłuchać:
Według Cichockiego Tomasz Szmydt to "wspaniały człowiek, ogromny patriota, człowiek, który ma serce po prawej stronie, jest bardzo biało-czerwony". Naprawdę to jest człowiek, któremu można zaufać absolutnie we wszystkim, wartościowy, dobry człowiek - mówił.
Ostatecznie Tomasz Szmydt, jak informuje obecna przewodnicząca KRS, został oddelegowany do pracy w Radzie dopiero z dniem 1 września, a więc niemal pół roku po pilnym poleceniu przygotowania dokumentów w tej sprawie, wydanym przez wiceministra Piebiaka.
Mimo to, w wydanym w czwartek komunikacie przewodnicząca KRS Dagmara Pawełczyk-Woicka podkreśla, że "delegowanie sędziego Tomasza Szmydta do wykonywania czynności w Biurze Krajowej Rady Sądownictwa nie nastąpiło na wniosek ani z inicjatywy podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości Łukasza Piebiaka, ale ówczesnego Przewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa Leszka Mazura, który zwrócił się o delegowanie do Prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego".
Tak oto rzeczywistość opisywana przez daty, dokumenty, niepodważone nigdy nagrania i fakty potwierdzone przez ich uczestników, sędziów Mazura i Cichockiego, została zakwestionowana przez jawnie z nimi sprzeczne oświadczenia, wygłoszone sześć lat później przez przewodniczącą KRS.
Osobliwością interpretacji przedstawionej przez przewodniczącą jest bardzo charakterystyczny akapit jej czwartkowego oświadczenia. Nie uwzględniając słów samego Leszka Mazura, jasno mówiącego, że Szmydta rekomendował mu wiceminister Piebiak, sędzia Pawełczyk-Woicka stwierdza "fakt utrwalenia przez sędziego Arkadiusza Cichockiego rozmowy zawierającej udzielenie Przewodniczącemu KRS Leszkowi Mazurowi rekomendacji dla kandydatury sędziego Tomasza Szmydta do delegowania świadczy wyraźnie o istniejącej od początku intencji uwikłania ówczesnego kierownictwa resortu sprawiedliwości i Krajowej Rady Sądownictwa w powiązania z osobą tego sędziego".
Ktokolwiek rozumie, na czym miało polegać w czerwcu 2018 roku wikłanie kierownictwa resortu sprawiedliwości w "powiązania" z osobą sędziego, którego już w marcu wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak przygotowywał do pracy w KRS?