477 kilometrów liczy odcinek specjalny na ósmym etapie rajdu Dakar, z którym mierzą się dzisiaj kierowcy. Trasa prowadzi z Copiapo do Antofagasta. Dominują na niej kamieniste drogi, a kierowcy wjadą także w góry - nawet na wysokość 3000 metrów.
Dzień przerwy w Dakarze upłynął więc ekipie RMF Caroline Team na zdobywaniu i potwierdzaniu wiadomości o tym, co dzieje się z przebywającą na trasie załogą. Nie było to proste, bo w terenie, gdzie utknęło Pajero z numerem 399, nie działają telefony komórkowe, a telefon satelitarny milczał. Ostatecznie rajdówka dotarła na biwak holowana przez ciężarówkę Miroslava Zapletala, który zresztą asekurował Gryszczuka i Krawczyka przez praktycznie cały etap.
Mieliśmy problem ze sprzęgłem. Wymieniliśmy je na trasie wspólnie z ekipą Mirka. To zajęło nam trochę czasu. I podjęliśmy złą decyzję, żeby w nocy jechać przez wydmy. To spowodowało, że założone sprzęgło znów się uszkodziło. W takich warunkach nie widać drogi. Jedzie się na azymut, w zasadzie na wprost. W wielu sytuacjach trzeba się ratować, a robi się to, strzelając ze sprzęgła, albo ślizgając nim. No i tak się skończyło. Tym bardziej, że to było takie awaryjne sprzęgło, już po przejściach - opowiadał na mecie Albert Gryszczuk, a Michał Krawczyk dodawał: Wcześniej jeszcze gdzieś po drodze wymienialiśmy wahacz i koła. Ale to się nie liczy, bo zajęło w sumie pół godziny. Wydmy dały nam porządnie w kość. Sprzęgło wymienialiśmy od godziny 18 do 1 w nocy. A później pojechaliśmy dalej. Bo była pełnia księżyca, więc było coś widać. No i około 3 wpakowaliśmy się w taką jamę, że pajero zakopało się gdzieś pod szyby. Skończyliśmy się odkopywać około 9 .
Unieruchomione ostatecznie auto utknęło w piasku 6 km przed metą. Wybawicielami Polaków znów okazali się Zapletal i jego załoga. Oni zatrzymali się na nocleg, więc przez kilka godzin się nie widzieliśmy. Spotkaliśmy się dopiero przed metą. Te wydmy były tak wysokie, że ich pokonanie autem na holu zajęło nam sześć godzin - mówił Gryszczuk.
Mimo piętrzących się przed nimi problemów ani kierowca, ani jego pilot nie stracili nadziei na ukończenie morderczego etapu. Mieliśmy czas do godziny 18. Wiedziałem, że jeśli się uda dotrzeć na metę, będzie ok. I udało się - stwierdził Gryszczuk. Na początku nie było czasu na takie myśli. Kiedy padło sprzęgło, zaczęliśmy zastanawiać się, co robić. Telefon satelitarny nam się wyładował, więc nie wiedzieliśmy, czy nasza ciężarówka nas znajdzie, czy pojedzie inną trasą i zostaniemy na wydmie na wieki wieków. Na szczęście skończyło się dobrze. Szkoda tylko, że przepadł nam dzień wolny. Słyszałem nawet, że miałem zarezerwowany w hotelu pokój z klimatyzacją. Ale cóż, takie życie. W zamian mam niezapomniane przeżycia - podsumowywał z kolei Krawczyk.
Trzeba podkreślić, że nie wszystkim udało się dokończyć siódmy etap. Część porzuconych pojazdów organizatorzy transportowali w niedzielę z wydm helikopterami.
Zobacz wyniki 7. etapu rajdu i aktualną klasyfikację generalną