Atakując 6 sierpnia rosyjski obwód kurski, Ukraińcy udowodnili, że nie ma już żadnych czerwonych linii, które Kreml kreślił od pierwszych dni inwazji. Innego zdania jest jednak amerykańska administracja. Ukraińcy wciąż zmagają się z kluczowym ograniczeniem, które gdyby zostało zniesione, mogłoby zmienić przebieg wojny. Biały Dom na razie nie wykazuje w tej sprawie dobrej woli.

REKLAMA

Nie ma wątpliwości, że Stany Zjednoczone są największym dostawcą broni dla Ukrainy. Z danych niemieckiego Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii wynika, że od lutego 2022 r. do lutego 2024 r. Amerykanie dostarczyli lub zobowiązali się dostarczyć Kijowowi uzbrojenie i sprzęt wojskowy o wartości 46,2 mld dolarów. Dla porównania - drugie na liście Niemcy przekazały Ukrainie broń o wartości 10,7 mld dolarów. To ponad cztery razy mniej.

Choć zaangażowania Ameryki w walce o wolność Ukraińców nikt odmówić nie może, to trzeba sobie też wprost powiedzieć, że Waszyngton nie robi wszystkiego, by pomóc siłom ukraińskim pokonać rosyjskiego okupanta. Kraje Zachodu, na czele z USA, wciąż nie wykorzystały całego swojego potencjału. Te możliwości - w połączeniu z ukraińską wolą obrony ojczyzny - są kluczowe dla porażki Kremla.

Waszyngton wciąż boi się przekroczyć czerwone linie, które Kreml nakreślił na początku inwazji. A Ukraińcy już wielokrotnie pokazywali, że żadnych czerwonych linii nie ma. Świetnym, bo najnowszym przykładem jest ofensywa w graniczącym z Ukrainą obwodzie kurskim, co na początku pełnoskalowej wojny wydawało się czymś niemożliwym. Ukraińcy zaatakowali terytorium agresora. I co? I nic. Rosja znów pokazała, że lubi grozić, ale za groźbami nie idą żadne czyny.

Zachód, w tym Ameryka, czerwone linie już zresztą wielokrotnie naruszał. Warto wspomnieć m.in. dostawy amerykańskich wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych M142 HIMARS, czołgów (amerykańskie M1 Abrams, brytyjskie Challenger 2 czy niemieckie Leopard 2), a ostatnio myśliwców wielozadaniowych F-16. Moskwie nie pozostało nic innego, jak słowami rzeczniczki MSZ Marii Zacharowej grozić, mówić, że zachodni sprzęt "będzie płonął" tak, jak inne uzbrojenie przekazywane od 24 lutego 2022 roku. Nic więcej.

Naiwny i iluzoryczny koncept tak zwanych rosyjskich czerwonych linii, który służył jako podstawa do oceny tej wojny przez część sojuszników, rozpadł się w ostatnich dniach, gdzieś koło Sudży - powiedział niedawno prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, odnosząc się do tego miasta w obwodzie kurskim zajętego przez siły ukraińskie.

Ograniczenia użycia broni dalekiego zasięgu

"Ukraińska inwazja na Rosję odwróciła ponurą narrację dotyczącą wojny, a Kijów wykorzystuje swoje sukcesy na polu bitwy, aby rozpocząć nową kampanię nacisków na USA celem zniesienia przez nich ostatnich ograniczeń dotyczących możliwości uderzania bronią dalekiego zasięgu na terytorium Rosji" - pisze Politico. Dziennikarze portalu rozmawiali z ośmioma urzędnikami z USA, Ukrainy i innych krajów Europy, którzy mają wiedzę na temat dyskusji dotyczących użycia przez siły ukraińskie broni dalekiego zasięgu. Wszystkim zapewniono anonimowość, aby mogli się swobodne wypowiedzieć.

Część rozmów, o których wspominają źródła Politico, odnosiła się do zezwolenia Ukraińcom na uderzenia w rosyjskie lotniska i składy zaopatrzeniowe za pomocą brytyjsko-francuskich pocisków manewrujących Storm Shadow / SCALP-EG. W związku z tym, że rakiety zawierają komponenty amerykańskie, administracja Joe Bidena musiałaby wyrazić zgodę na ich użycie. Portal informuje, że brytyjski rząd nie złożył jeszcze formalnego wniosku w tej sprawie.

Jeden z urzędników administracji Stanów Zjednoczonych powiedział jednak, że pociski Storm Shadow / SCALP-EG lub amerykańskie rakiety dalekiego zasięgu ATACMS mogą nie być tak skuteczne, jak się powszechnie mówi. Ukraińskie wojsko ma ograniczone zapasy rakiet, a te, które mają, mogą nie być w stanie sięgnąć kluczowych rosyjskich celów, bo zostały one przeniesione poza ich zasięg. Mowa m.in. o samolotach bojowych, które atakują ukraińską infrastrukturę cywilną.

Prominentni politycy chcą, by Waszyngton zmienił zdanie

Co ważne, Ukraińcy jakiś czas temu otrzymali zgodę na używanie amerykańskiej broni dalekiego zasięgu na terytorium Rosji, ale tylko w formie obrony - do atakowania rosyjskich systemów znajdujących się blisko granicy. Politico pisze, że niektórzy prominentni amerykańscy politycy są jednak otwarci na to, by Waszyngton zezwolił Ukrainie na większą swobodę w używaniu amerykańskiej broni.

Jednym z nich jest demokrata Jason Crow, członek Izby Reprezentantów z Kolorado. Powiedział on, że popiera przekazanie Kijowowi większej ilości broni dalekiego zasięgu, a także zapewnienie siłom ukraińskim "większej elastyczności w zakresie używania tej broni". Crow stwierdził, że konflikt uległ zmianie w porównaniu z jego pierwszymi dniami, dlatego polityka Stanów Zjednoczonych i sojuszników musi nadążać za tymi zmianami.

Co ważne, polityk jest zdania, że Ukraińcy udowodnili, iż są odpowiedzialnym partnerem i "wiedzą, jak korzystać" z przekazanej przez Amerykę broni dalekiego zasięgu.

Podobnego zdania jest republikanin Ken Calvert, członek Izby Reprezentantów z Kalifornii, który jest przewodniczącym podkomisji kontrolującej znaczną część budżetu Pentagonu. Skrytykował on obecną administrację za uniemożliwianie szerszego wykorzystania przez siły Kijowa amerykańskiej broni dalekiego zasięgu, argumentując, że "powstrzymywanie Ukraińców przedłuży wojnę".

W pewnym momencie wojna musi się zakończyć i jeśli Ukraińcy nie będą w stanie obronić swojego terytorium, atakując (rosyjskie) łańcuchy dostaw (...), trudno będzie ich (Rosjan) przyciągnąć do stołu (negocjacyjnego) - powiedział. Postęp, jaki poczynili w Rosji, jest obiecujący, ale będzie trudno go utrzymać, jeśli nie będą mogli wykorzystać pewnych rodzajów systemów uzbrojenia - dodał, cytowany przez Politico.

Chodzi o dziedzictwo administracji Joe Bidena

Politico pisze, że Ukraińcy od dawna próbują nakłonić przedstawicieli Białego Domu do zwiększenia poparcia w zakresie broni dalekiego zasięgu. Wspominali przy tym o "dziedzictwie Joe Bidena"; argumentowali, że obecna administracja zostanie zapamiętana jako ta, która albo pomogła Ukrainie wygrać, albo nie zrobiła wystarczająco dużo, utrzymując ograniczenia. Ten argument jak dotąd nie przekonał ani Joe Bidena, ani doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Jake'a Sullivana.

Zarówno Ukraińcy, jak i amerykańscy prawodawcy kilkukrotnie próbowali przekonać decydentów do zmiany zdania. Portal podał, powołując się na jedno ze źródeł, że na początku sierpnia br. senatorzy z obu partii - Demokratycznej i Republikańskiej - zorganizowali spotkanie z Sullivanem. Ponadpartyjna delegacja miała wówczas jedno przesłanie: administracja musi zmienić swoje stanowisko teraz, zanim będzie za późno.

Ich argument był podobny do tego, który był już przedstawiany wielokrotnie, w tym przez Ukraińców - Stany Zjednoczone powinny znieść wszelkie ograniczenia, bo jeśli tego nie zrobią, a Ukraina przegra, administracja Joe Bidena zostanie zapamiętana jako ta, która nie zrobiła wystarczająco dużo, kiedy mogła.

Politico pisze, że takie podejście zdenerwowało wyższych rangą urzędników Białego Domu. Twierdzą oni, że Stany Zjednoczone zrobiły dla Ukrainy więcej niż jakikolwiek inny kraj i że nie powinny ryzykować własnym bezpieczeństwem narodowym dla Kijowa.

Czy Amerykanie ostatecznie zniosą ostatnie ograniczenia? Tego nie wiadomo, ale zdaniem wyższego rangą ukraińskiego doradcy, którego cytuje Politico, "są ku temu pewne przesłanki".

Są pewne przesłanki, że Biden może chcieć zrobić coś dużego w kontekście Ukrainy. Może znieść niektóre ograniczenia - przed wyborami, teraz, gdy nie kandyduje - powiedział ukraiński polityk. Nie ma gwarancji, ale słyszymy, że myśli o tym - dodał.