Nagle szerzej nieznane ugrupowanie zbrojne z Jemenu znalazło się na czołówkach światowych mediów. Huti w ciągu kilku miesięcy stali się najpoważniejszym zagrożeniem dla światowego handlu. Postawili też w gotowości marynarki wojenne kilku potężnych krajów ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Działania koalicji morskiej w ramach operacji Strażnik Dobrobytu, którą ogłosił niedawno Lloyd Austin, nie są przesadzone. Milicja z Jemenu dysponuje zasobami w postaci arsenału, którego mogą im pozazdrościć armie wielu krajów świata. Zagrożenie ze strony Huti jest realne i rośnie z dnia na dzień.
W przypadku szlaków morskich istnieją odcinki szczególnie newralgiczne. Cieśnina Malakka, Kanał Panamski i miejsce, które stało się ostatnio obiektem zainteresowania społeczności międzynarodowej - Kanał Sueski. 20 procent światowego wolumenu kontenerów, 10 proc. handlu morskiego oraz 8-10 proc. morskiego gazu i ropy przepływa szlakiem Morza Czerwonego i Suezu. Bezpardonowe ataki jemeńskich Huti na statki na Morzu Czerwonym pokazały dobitnie, jak krucha jest struktura bezpieczeństwa otaczająca morskie szlaki handlowe w regionie. Cztery z pięciu największych na świecie firm zajmujących się transportem kontenerowym zawiesiły rejsy przez port w Suezie, a bp wstrzymało dostawy ropy. Światowy handel jest zagrożony.
Wspierani przez Iran Huti wystrzelili w kierunku okrętów różnych państw ponad 100 rakiet i dronów. Celem grupy jest - rzekomo - wsparcie Palestyńczyków. Jak informuje brytyjski "The Economist", zapasy broni, w tym dronów i rakiet dostarczanych jemeńskiej bojówce przez Teheran, są przedmiotem zazdrości wielu armii świata.
Iran wykorzystuje Huti jako przedłużenie własnych zdolności militarnych i siłę zastępczą używaną do ataków na interesy Izraela, krajów Zatoki Perskiej i Zachodu. W 2022 roku milicja przeprowadziła uderzenia na obiekty Saudi Aramco (to samo, które jest współwłaścicielem gdańskiej rafinerii Orlenu - przyp. red.). "To bezprecedensowe, aby milicja w upadłym państwie, której motto głosi 'Śmierć Ameryce, śmierć Izraelowi', posiadała rakiety balistyczne zdolne przelecieć 2000 km i trafić w tankowce" - pisze brytyjski tygodnik.
Marynarki wojenne USA, Wielkiej Brytanii i Francji od tygodni zwalczają wrogie pociski miotane przez Huti w kierunku statków pływających po Morzu Czerwonym. Wszystkie działania koalicji państw polegają jednak na reagowaniu na ruchy milicji z Jemenu. To bardzo kosztowne podejście, bo Amerykanie, Francuzi i Brytyjczycy muszą korzystać z kosztujących miliony dolarów rakiet ziemia-powietrze - wszystko po to, by zestrzeliwać tanie i proste konstrukcje irańskich dronów.
Każdy taka akcja obronna jest też obarczona ryzykiem. Wystarczy, by jedynie kilka maszyn wroga przedostało się przez tarczę, a spowoduje to, że firmy przewozowe i ich ubezpieczyciele wycofają się z biznesu. Tak już się dzieje. Od połowy listopada Huti zaatakowali dwanaście statków, porwali okręt towarowy i uszkodzili norweski tankowiec, który wcale nie płynął do portów w Izraelu a do Włoch. Staje się jasne, że milicja odchodzi od wcześniejszych działań w imieniu Palestyńczyków, a staje się czołową grupą morskiego terroryzmu mogącą uderzyć w każdego.
18 grudnia szef Pentagonu Lloyd Austin ogłosił powstanie koalicji morskiej, w skład której weszło oficjalnie dziesięć krajów. Kilka innych, w tym Egipt i Arabia Saudyjska będą wspierać sojusz nieoficjalnie. "The Economist" spodziewa się, że chcące zadbać o swoje interesy na Bliskim Wschodzie. Indie dołączą do koalicji lada moment.
W regionie znajduje się pięć amerykańskich niszczycieli, lotniskowiec USS Dwight Eisenhower cumuje w pobliżu Dżibuti, a znajdujące się na nim eskadry samolotów uderzeniowych mogą zasięgiem objąć terytorium należące do Huti.
Na razie wszystko wskazuje na to, że koalicja będzie utrzymywać postawę defensywną, z czasem jednak może się okazać, że wymagać to będzie zbyt licznych sił. Wtedy pojawią się dwa rozwiązania - informuje "The Economist".
Pierwsze, dyplomatyczne - polegać ma na przedłużeniu wygasającego zawieszenia broni między Arabią Saudyjską i Huti. Takie rozwiązanie mogłoby obejmować także zakończenie działań ofensywnych na Morzu Czerwonym. I prawdopodobnie ta opcja byłaby najkorzystniejsza dla Waszyngtonu. Niedawno jednak przedstawiciele Huti informowali, że amerykańscy urzędnicy złożyli im propozycję zakończenia konfliktu. Ta propozycja została przez bojówkę z Jemenu odrzucona.
Wówczas pozostanie rozwiązanie ostateczne - wojna. Bezpośrednie uderzenie na posterunki Huti w Jemenie może - jak uważa brytyjski tygodnik - stanowić zaszachowanie Iranu, który raczej nie będzie skłonny do wzniecenia totalnego konfliktu w regionie. Teheran jako jedyny może powstrzymać Huti, ale zrobi to dopiero, gdy uzna, że odwet Zachodu jest pewny.
Ruch Huti pojawił się w północnym Jemenie, gdzie większość ludzi wyznaje zajdyzm, odłam szyickiego islamu. Imamowie Zajdiego przez stulecia walczyli o kontrolę nad regionem, aż w 1918 roku utworzyli suwerenne państwo. Imamowie rządzili do 1962 r., kiedy to wojskowy zamach stanu spowodował wojnę domową, w wyniku której powstałą Jemeńskiej Republiki Arabskiej. Kraj podzielił się gospodarczo na obszary bogatsze i biedniejsze.
W latach 80. rządy Arabii Saudyjskiej i Jemenu zaczęły promować radykalny sunnizm na północy. W odpowiedzi zajdyci utworzyli ruch oporu, który był z początku pokojowy. W latach 90. duchowny Hussein al-Huti stworzył Wierzącą Młodzież - ruch, który miał przeciwstawić się finansowanym przez Arabię Saudyjską organizacjom sunnickim. W 2001 roku grupa al-Hutiego rozpadła się, a jej członkowie stali się znani jako Huti.
W 2004 roku ruch rozpoczął rebelię antyrządową przeciwko sunnitom (powodem była amerykańska interwencja w Iraku, którą władze kraju poparły) i stopniowo stał się jednym z najważniejszych graczy w wojnie domowej w Jemenie, gdy Huti dokonali zamachu stanu w 2015 roku. Już wcześniej, bo w 2014, bojownicy milicji zajęli stolicę kraju - Sanę.
Deklarują się jako grupa antyamerykańska i antyizraelska. Huti uznawani są przez niektóre kraje za organizację terrorystyczną.