"Na pewno rezultatem jestem rozczarowana. Wydaje mi się, że stać mnie na dużo, dużo więcej niż ósme miejsce" - tak Justyna Kowalczyk podsumował swój występ w biegu na 10 km techniką klasyczną na mistrzostwach świata w Lahti. To koronna konkurencja naszej narciarki, która właśnie temu, najważniejszemu w tym sezonie, startowi podporządkowała całe przygotowania.

REKLAMA

Na mistrzowskiej trasie w Lahti triumfowała dzisiaj Norweżka Marit Bjoergen, która o 41 sekund wyprzedziła Szwedkę Charlotte Kallę i o 55,5 sekundy swoją rodaczkę Astrid Uhrenholdt Jacobsen.

Kowalczyk była wolniejsza od zwyciężczyni o minutę i 34,5 sekundy, zaś do podium straciła dokładnie 39 sekund.

Dwie najlepsze zawodniczki na pewno były poza zasięgiem, ale o zdobyciu brązowego medalu decydowała tzw. dyspozycja dnia. Od trzeciego miejsca są narciarki, z którymi w tym sezonie potrafiłam wygrywać - mówiła po biegu podopieczna trenera Aleksandra Wierietielnego.

Z uznaniem wypowiedziała się o Marit Bjoergen, która w Lahti wywalczyła swój piętnasty - w sobotnim biegu łączonym - i szesnasty - w dzisiejszym starcie - złoty medal MŚ, co jest rekordem wszech czasów: żadna inna zawodniczka nie może pochwalić się takim dorobkiem.

Osiągnięcia Bjoergen nie ma co komentować. To wynik dla zwykłego śmiertelnika po prostu nieosiągalny - przyznała Justyna Kowalczyk.

Polka miała w dzisiejszym biegu walczyć o podium: przygotowywała się do tego startu przez ostatnie dwa lata. To właśnie w tej konkurencji osiem lat temu w Libercu zdobyła swój pierwszy medal MŚ - medal brązowy, a w 2011 roku w Oslo zawiesiła na szyi srebrny krążek. Największy sukces odniosła zaś przed trzema laty w Soczi: sięgnęła wówczas po olimpijskie złoto, a nie przeszkodziła jej w tym nawet pęknięta kość stopy.

Przez ostatnie osiem, dziewięć miesięcy zachowywałam się najbardziej profesjonalnie w swoim życiu. Przygotowaniom do mistrzostw oddałam wszystkie swoje siły. Zrobiłam, co mogłam - podkreślała Kowalczyk po dzisiejszym starcie.

Nie będę rozdzierała szat, bo nie było tak, żebym całkowicie zawaliła. To był dobry bieg, ale nie wyszedł tak, jak powinien. Być ósmym na świecie to nie jest wstyd, ale wiadomo, że wszyscy chcieliśmy więcej i mieliśmy prawo oczekiwać więcej - przyznała.

Bieg od początku nie układał się po jej myśli.

Kiedy zorientowałam się, że od samego początku sporo tracę, nie wiedziałam, co się dzieje. Nie czułam się bowiem źle. Coś w moim ciele jednak nie zagrało, choć ja dałam z siebie wszystko. Nie popełniłam większych błędów. Po prostu byłam wolniejsza od rywalek - powiedziała.

Nasza najlepsza narciarka przyznała, że zaczyna już myśleć o przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w południowokoreańskim Pjongczang, gdzie najważniejszym dla niej startem będzie bieg na 30 km techniką klasyczną. To z myślą o nim Polka wróci w najbliższych tygodniach do udziału w maratonach.

Do igrzysk można jeszcze wiele zrobić. Na pewno jestem teraz lepszą zawodniczką niż rok temu. Nie ma jednak co wróżyć, na jakie miejsce będzie mnie tam stać, choć powtórzę raz jeszcze: zawodniczki od trzeciego miejsca z dzisiejszego biegu to dziewczyny, które można wyprzedzić nawet za tydzień. Jestem pełna optymistycznych myśli - zapewniła Kowalczyk.


(e)