Bucza, Irpień, Borodzianka - o tych miejscach było głośno na początku wojny. Okupowane przez Rosjan miasta stały się pierwszym symbolem tego, czym naprawdę jest "russkij mir". Teraz w tych miejscach toczy się normalne życie, ale głębokie ślady wojny wciąż są tam obecne.
Borodzianka. Miasto - i to widać na każdym kroku - żyje. Ludzie spieszą się do pracy, jadą do Kijowa. Tam, gdzie jeszcze dwa lata temu straszyły tylko ślady po ośrodku pomocy czy szkole, stoją już odbudowane budynki.
Ale są też ślady wojny celowo zostawione, by pokazać efekt działań Rosjan.
W centrum miasta stoi pomnik Tarasa Szewczenki. Rosjanie go ostrzelali. Widać, jak kule przeszły z tyłu głowy. Tak jak NKWD zostawiało na głowach mordowanych w katowniach. Dla Polaka trudno o lepszy dowód, że Rosjanom chodzi o likwidację nie tylko suwerenności, ale w ogóle ukraińskiej kultury.
Ale w Borodiance wciąż są miejsca, których nie odbudowano, gdzie widać ślady działania Rosjan.
Tuż przy wjeździe do miasta jest takie osiedle. Kiedyś tętniło tam życie. Na parterze budynku była restauracja, teraz straszą tam wypalone ruiny. W restauracji rozbite lustro, które jakby symbolicznie określa rozbite w proch życia.
Ale w ruinach wciąż można znaleźć ślady dawnych mieszkańców. Gdzieś stoi krzesło, gdzie indziej - obok urwanej ściany stoi półka z książkami.
Wśród tych zgliszczy są i ludzie, którzy wrócili do zrujnowanych domów, by choć trochę ogarnąć swoje życie.
Tak ja pewna starsza pani, którą spotkałem przed jedną z klatek schodowych. W jej mieszkaniu jedna ze ścian trzyma się na słowo honoru, ale ona wróciła i od prawie dwóch lat mieszka tam sama. Bo tu jest jej życie.
Nie chcę nigdzie iść. Całe życie tu przeżyłam. Tu wychowałam dzieci, pochowałam męża, gdzie mam pójść - mówi. Obok jej nóg siedzi kotek. Dostałam go od dzieci. Wabi się Wiera - uśmiecha się kobieta.
A obok jej domu, na murze mural. Młoda skrzypaczka, w ruinach gra ukraińską melodię. Niesamowity obraz tego, jak tu odradza się życie.