Beskidy, Zakopane, Bieszczady - chociaż w kalendarzu już styczeń a za pasem ferie, śniegu brakuje prawie wszędzie. Na Białym Krzyżu, w Szczyrku, ostatni raz sypało ponad miesiąc temu. W Wiśle, czy Ustroniu nie działa żaden narciarski wyciąg. Górale oceniają, że jedna trzecia sezonu jest już stracona i że strat nie da się już odrobić.

Skocznia w Wiśle-Malince to jedyne miejsce, gdzie leży śnieg. Ale został tam przywieziony z okolic Chochołowa. Wszystko po to,żeby ratować czwartkowe zawody Pucharu Świata w skokach. Grudniowe mistrzostwa Polski na tej samej skoczni odwołano. Oczywiście za sam śnieg nie trzeba płacić. Ale załadowanie go na Podhalu, transport i praca na miejscu kosztują. Wyceniam to na razie na 35 tysięcy złotych - mówi Andrzej Wąsowicz, szef skoczni. I zaraz dodaje: "Robimy wszystko,żeby zawody się odbyły. Jestem pewny, że się uda. Przyjadą przecież wszyscy najlepsi skoczkowie.

W Istebnej właściciel wyciągu też przywiózł śnieg dla narciarzy. Ale tylko raz. Od wielu dni temperatura w górach nie spada poniżej zera i śnieg się nie utrzymuje. To bardziej jesień czy wiosna,ale na pewno nie zima - mówi reporterowi RMF FM kobieta sprzedająca pamiątki. Kupujących nie ma. W piątek prawie przez cały dzień sprzedała jedną pamiątkę za 10 złotych. Jutro chyba zamknę. Prąd, gaz, paliwo kosztują, a turystów nie ma - dodaje.

Przy wyciągu w Wiśle-Cieńkowie też pustki. W kilku wypożyczalniach nart nie ma nikogo. Niewielki kiosk z oscypkami również zamknięty. Armatki śnieżne mamy czas gotowe. Ale na razie naśnieżać nie ma jak. Nie ma mrozu. A tylko przy ujemnych temperaturach możemy wytwarzać sztuczny śnieg - mówi szef wyciągu.

Święta stracone, okres sylwestrowy też. Nawet Rosjan mniej niż zazwyczaj. Co bardziej niecierpliwi odwołują rezerwacje. W Beskidach liczą jeszcze na ferie.Te zaczynają się za tydzień. Na razie prognozy są optymistyczne. Za kilka dni wreszcie ma się ochłodzić i wreszcie powinien padać śnieg. Może wtedy wreszcie sezon ruszy.

Śnieg towarem deficytowym

Kapryśna zima i brak śniegu powodują, że właściciele wyciągów, hoteli czy restauracji na Podhalu zamiast liczyć kolejne przychody, szacują straty. Ferie jak na razie też zapowiadają się fatalnie.

Podhale próbuje się bronić zaśnieżonymi stokami. Największe stacje narciarskie zgromadziły spore zapasy sztucznego śniegu i teraz z tego korzystają. Nie jest jednak różowo. Jak możemy, tak łatamy. Chcieliśmy to jeszcze jakoś przetrzymać, bo goście byli i dziękować za to, co udało się choć tyle śniegu uratować - mówi Wojciech Strączek ze stacji narciarskiej na zakopiańskiej Harendzie. Ale to ciężka walka. Trzeba było przypiąć ratrak na linach, by mógł wypychać zapasy śniegu zgromadzone przy dolnej stacji, a jak to nie wystarczyło, ciężarówkami przewożone były na górną stację. Droga dookoła wynosi blisko 20 km. To pozwoliło stacji działać, choć warunki dalekie są od ideału.

Podobne problemy mają inne stacje narciarskie. Nadal jednak da się pojeździć w Witowie, na Polanie Szymoszkowej, wspomnianej Harendzie, pod Wielką Krokwią czy pod Nosalem w Zakopanem, w Suchym, Małym Cichym i na Kasprowym Wierchu (choć do Kuźnic trzeba zjeżdżać kolejką, bo na nartostradzie brakuje śniegu). 

W najlepszej sytuacji są Białka Tatrzańska i Jurgów, bo tam nie dotarły ciepłe podmuchy halnego, które spustoszyły w święta tatrzańskie lasy i wytopiły niemal cały śnieg pod Tatrami. W Białce narciarzy jest nawet więcej, niż przed rokiem, ale trudno się dziwić, skoro nie wszystkie wyciągi działają, to na tych które pracują ruch jest większy.

Sytuację pod Tatrami uratowali także goście zza wschodniej granicy, którzy tradycyjnie w rejonie Zakopanego spędzają swoje prawosławne Boże Narodzenia. Większość z nich już wcześniej rezerwowała miejsca i zdobywała polskie wizy. To oni w ciągu ostatniego tygodnia zapełniali podhalańskie stoki, ale także hotele i restauracje. Dzięki temu wiceburmistrz Zakopanego Wojciech Solik może ogłosić, że "pod Tatrami tragedii nie ma, a zima przecież nie kończy się dzisiaj czy jutro". 

Gorzej mają ci, do których goście ze wschodu nie docierają. Najlepsze warunki do jazdy na nartach, poza Podhalem, mają w Wierchomli i w Muszynie. W ośrodku "Dwie doliny" nieprzerwanie od grudnia działają trzy wyciągi krzesełkowe, w tym dwa o długości ponad półtora kilometra, a narciarzy ubywa. Wystraszyli się, że nie ma po czym jeździć i przyjechało ich o blisko 15 procent mniej, niż przed rokiem, a to już wymierne straty.

Mogą one być wręcz kolosalne, jeśli do przyszłego tygodnia nie spadnie śnieg lub chociaż nie pojawi się mróz, który pozwoli na uruchomienie armatek śnieżnych. Za tydzień zaczynają się ferie zimowe, a turyści nie wyobrażają ich sobie bez śniegu. W niektórych pensjonatach czy kwaterach jest o 80, a nawet 90 procent mniej rezerwacji na ferie, niż w tym samym okresie ubiegłego roku - załamuje ręce Dariusz Galica, który prowadzi internetową bazę noclegów pod Tatrami.

Brak śniegu oznacza więc katastrofę dla całej branży turystycznej w Zakopanem i w okolicach. Jednak górale zapewniają, że śnieg będzie i to tyle, że jeszcze będziemy mieli go już dość.

Pusty Karpacz

70 procent hoteli, pensjonatów, czy pokoi do wynajęcia w Karpaczu jest pustych - bez ani jednego gościa. Pierwsze rezerwacje pojawiają się dopiero w lutym. Nie ma na to najmniejszych szans, by odrobić straty - mówią zgodnie właściciele kilkunastu hoteli czy pensjonatów. Ferie zimowe to ostatni moment, żeby cokolwiek zarobić.

W tej chwili zarezerwowanych jest około 10 procent miejsc, ale dopiero od początku lutego. Mieszkańcy Wielkopolski i Małopolski, na początku lutego rozpoczynają ferie - mówią właściciele pensjonatów w Karpaczu. Ich budżetów nie poratowali nawet Rosjanie, którzy przyjechali do Polski na swoje święta. Brak śniegu od początku listopada to także milionowe straty. Przyznają to właściciele wyciągów na Czarnej Górze koło Stonia Śląskiego. To są straty których już nie uda się nadrobić, nawet jeżeli zdarzy się tak, że na nartach będzie można jeździć do początku maja, goście którzy z reguły przyjeżdżali na święta już tu nie przyjadą- mówi Marcin Jelinek. W tym sezonie, tylko z nazwy zimowym, przyjechało dotąd o 50 tysięcy osób mniej niż w pozostałych latach. Jeżeli założymy, że każdy jednorazowo zostawia na stoku dziennie około 100 złotych to straty robią się naprawdę milionowe - dodaje. Straty liczą również właściciele wypożyczalni sprzętu, czy restauratorzy. Stratne są też gminy, bo dużo niższe są wpływy z opłat klimatycznych, czy parkingowych.

W Bieszczadach liczą straty

W Bieszczadach również na brak śniegu narzekają przede wszystkim właściciele stoków narciarskich i wypożyczalni sprzętu zimowego. Właściciele największych stacji narciarskich swoje straty wyceniają nawet na 200 tysięcy złotych. Na początku grudnia wielu z nich sztucznie naśnieżyło stoki co kosztowało średnio 50 tysięcy złotych. Śnieg ten jednak przy dodatnich temperaturach stopniał tak samo jak marzenia o zysku.

Okres świąteczno-noworoczny okazał się porażką. Wyciągi były zamknięte, pustkami świeciły punkty gastronomiczne, nikt też nie wypożyczał nart i desek snowboardowych. W dużo lepszej sytuacji są właściciel hoteli, schronisk, pensjonatów i gospodarstw agroturystycznych. Do ostatniego weekendu mieli sporo turystów, którzy w Bieszczady przyjechali nie na narty ale po to by pochodzić po górach.

(ug)