"Taki obiekt może zderzyć się z innym satelitą lub stacją czy statkiem kosmicznym, na którego pokładzie są ludzie i skończy się to tragedią. Tu jest największy problem tzw. kosmicznych śmieci" - mówi Maciej Myśliwiec z Centrum Technologii Kosmicznych Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Tak na antenie internetowego Radio RMF24 komentował decyzję o karze 150 tys. dolarów za śmieci w przestrzeni okołoziemskiej, nałożonej na amerykańskie przedsiębiorstwo telekomunikacyjne.
W poniedziałek amerykańska Federalna Komisja Łączności (FCC) poinformowała o karze grzywny dla nadawcy, który umieścił swojego satelitę na niewłaściwej orbicie. To pierwszy przypadek kary za zaśmiecanie przestrzeni okołoziemskiej.
Satelicie zabrakło paliwa, dlatego znalazła się na zbyt niskiej wysokości. W takim wypadku utylizacja urządzenia łamie zasady licencji, którą muszą uzyskać amerykańskie satelity. Nieczynne sprzęty nie usuwane z kosmosu są zagrożeniem dla aktywnych satelitów, a problem zagubionego w kosmosie sprzętu rośnie.
Ekspert zauważa, że tak naprawdę kara 150 tys. dolarów (ok. 662 tys. złotych) dla firmy, która wysyła satelity na orbitę to mało obciążający wydatek. Podkreśla jednak, że reakcja na nieprawidłowości i decyzja o przyznaniu kary to krok w stronę lepszej kontroli nad tym, co pozostawajmy w kosmosie.
Większość krajów, które prowadzą eksplorację przez wiele lat nie przejmowało się tym, co dzieje się z ich sprzętem po wystrzeleniu. To nie jest tylko satelita, który został źle rozplanowany. W każdym satelicie powinniśmy zaplanować deorbitację lub wyniesienie na tzw. orbitę cmentarną, czyli wyniesienie na wysoką orbitę, w której satelita nie będzie zagrażać innym obiektom - wyjaśnia Maciej Myśliwiec.
Dodaje, że obiekty pozostawione same sobie mogą zderzyć się nie tylko z inną satelitą, lecz też stacją lub statkiem kosmicznym, na którego pokładzie mogą znajdować się ludzie. Dodaje, że nawet niewielki kawałek sprzętu może być dużym zagrożeniem.
Maciej Myśliwiec wyjaśnia, że na początku eksploracja kosmosu była bardzo dynamiczna i nikt nie przejmował się sprzętem pozostawionym na orbitach. Z czasem, powstały pierwsze agencje, które ostrzegają przed skalą ryzyka takich działań.
W ciągu roku stacja kosmiczna ISS [Międzynarodowa Stacja Kosmiczna - przyp. red.] musi nawet kilkadziesiąt razy zmieniać swoją orbitę. Ogromny kompleks musi podnosić się, opuszczać, albo odchylać, ponieważ dostaje informację o zagrożeniu potencjalnym śmieciem, żeby uniknąć potencjalnego uderzenia - tłumaczy gość internetowego Radia RMF24.
Dodaje, że "śmieć" pozostawiony w kosmosie może rozpędzić się do prędkości nawet 30 tys. km na godzinę. Tak rozpędzony obiekt, nawet niewielki, może spowodować duże zniszczenia.
Gość Marcina Jędrycha zwraca uwagę, że ograniczanie niekontrolowanych obiektów w przestrzeni okołoziemskiej to nie jedyny problem. Należy też zastanowić się nad tym, jak "posprzątać" zaśmiecone dotychczas orbity. Maciej Myśliwiec wyjaśnia, że szczególnie większe elementy, prędzej czy później spłoną w atmosferze. Nie wszystkie pozostawione w kosmosie sprzęty mogą ulec samozniszczeniu. Ekspert wspomina projekt studentów, który zakładał stworzenie miejsca, gdzie można gromadzić kosmiczne śmieci. Tak zebrane obiekty można o wiele łatwiej sprzątać i deorbitować.
Ekspert zwraca uwagę, że jeśli nie uporamy się z problem zaśmiecania, napotkamy więcej trudności eksplorując przestrzeń kosmiczną. Każde wyniesienie czegokolwiek na orbitę produkuje drobinki. To jest niezwykle istotny problem. Potrzebne jest stworzenie nowszych technologii, które będą bezszczątkowe oraz posprzątanie orbity, bo jest tam ciasno - podsumowuje gość Radia RMF24.
Opracowanie: Natalia Biel