Myślę, że Wałęsa ma szansę na pewno - dużą szansę dostać się na krótką listę - do tej dziewiątki wybranych przez komisję filmów. A potem zobaczymy, ale też nie będzie dziwne jeżeli się nie dostanie. To jest w tej chwili trochę konkurs na pograniczu loterii - mówi Agnieszka Holland, reżyserka, która w Waszyngotonie promuje swój film "Goręjący krzew" w rozmowie z reporterem RMF FM Pawłem Żuchowskim.

REKLAMA

Paweł Żuchowski: Przyjechała pani do Waszyngtonu na pokaz swojego filmu. "Gorejący krzew" opowiada o tragicznej śmierci Jana Palacha oraz o konsekwencjach jego czynu. Wraca w nim pani do czasów studiów w Pradze na przełomie lat 60. i 70. Jak wspomina pani tamte dni, a zwłaszcza praską wiosnę?

Agnieszka Holland: One są wciąż obecne we mnie. To było takie moje kluczowe doświadczenie życiowe. Ja byłam bardzo młoda. To były pierwsze, powiedziałabym inicjacyjne, formatywne doświadczenia i polityczne, i społeczne, i ludzkie. Wspominam to nie na zasadzie jakiejś odległej przeszłości. Czuję, że to doświadczenie jest ciągle we mnie obecne.

"Gorejący krzew" to jeden z pani najbardziej osobistych filmów.

Tak się złożyło, że dostałam ten prezent od młodych Czechów, którzy przyszli do mnie już właściwie z gotowym scenariuszem. Później jeszcze go trochę wspólnie przerabialiśmy, ale on był tak bliski od początku mojemu wyobrażeniu o tym, jak taki film powinien wyglądać, że mogłam to tylko odebrać jako prezent. Tym bardziej, że nie spodziewałam się, że będzie mi dane nakręcić film o tych wydarzeniach, które były dla mnie tak ważne.

Boli panią to, że Akademia Filmowa zdecydowała, że nie będzie mogła pani walczyć o Oscara?


Nie, nie boli mnie to, dlatego, że trochę się tego spodziewaliśmy. Nikt z nas się nie spodziewał się cokolwiek takiego, jak myślenie o oscarowym konkursie w momencie, kiedy skończyliśmy to. To była telewizyjna produkcja i jej przeznaczenie było, by być obecną na ekranach HBO. Tak więc już samo to, że Czesi zgłosili ten film i moi czescy koledzy wybrali go jako swoją najlepszą produkcję, to już było dla mnie honorem. Jednak oczywiście moi czescy współpracownicy byli rozczarowani, bo ja już miałam tych nominacji parę. Dla nich to była pierwsza okazja i nie wiadomo, kiedy pojawi się kolejna.

Ale dla nas też byłaby to wyjątkowa sytuacja. Jeżeli ten film zostałby nominowany do Oscara i gdyby nominację otrzymał też film Andrzeja Wajdy o Lechu Wałęsie, to byłoby to wydarzenie.


Myślę, że byśmy się jakoś wzajemnie wycięli. Być może to się dobrze złożyło dlatego, że jest pewne podobieństwo i tematyki, i krajów z których pochodzą te produkcje. Ja w sumie bym się głupio czuła, gdyby się okazało np., że mój film się przedostał a Wajdy nie. Sądzę, że on by takich problemów nie miał, bo jednak to inna sytuacja i pozycja. Ale już bez żartów: myślę, że to było bardzo sympatyczne i świadczące o pozycji polskiego kina, że dwie produkcje polskich reżyserów mogły się znaleźć w tym konkursie. W końcu bardzo ekskluzywnym.

Będzie pani kibicować Andrzejowi Wajdzie. Będzie pani trzymać kciuki za nominację?

Oczywiście. Kibicuję mu zawsze - tym razem bardzo. Staram się w ramach swoich bardzo skromnych możliwości uczulić kogo znam, by ten film obejrzał i docenił.

A ten film według pani oceny ma szansę na Oscara?

To trudno powiedzieć, ale byłam ostatnio w Los Angeles, gdzie były pierwsze projekcje filmu o Wałęsie dla członków Akademii. I reakcje były bardzo dobre - z tego co do mnie dotarło. Tak więc myślę, że ma pewne szanse. Ale trudno powiedzieć, bo to zależy od konkurencji i jak się te głosy rozłożą. Paradoksalnie w tym roku jest trudno, ponieważ nie ma jakiegoś jasnego faworyta. W związku z tym te głosy mogą się rozłożyć bardzo równo. I wówczas to jest trudne do przewidzenia. Nie tylko kto wygra, ale i kto będzie nominowany. Myślę, że Wałęsa ma szansę na pewno - dużą szansę dostać się na krótką listę - do tej dziewiątki wybranych przez komisję filmów. A potem zobaczymy, ale też nie będzie dziwne jeżeli się nie dostanie. To jest w tej chwili trochę konkurs na pograniczu loterii.