Podczas sobotniej inscenizacji bitwy pod Grunwaldem Wielkiego Mistrza Zakonu Urlyka von Jungingena zagra, jak co roku, Jarosław Struczyński. Rola ta przypadła mu z racji wykonywanego zawodu - był zarządcą zamku w Gniewie, wybudowanego przez Krzyżaków.

Jarosław Struczyński: W chwili, kiedy rozpocząłem zarządzanie zamkiem w Gniewie i kiedy ta idea wskrzeszenia bitwy powstała, wtedy też zaistniała inna potrzeba podzielenia ojczyzny naszej na dwie, nierówne połowy.

Andzej Piedziewicz: I panu przypadła rola Wielkiego Mistrza?

Jarosław Struczyński: Jako komtur gniewski przyjąłem ten ciężar dowodzenia armią w tym śmiertelnym boju, w którym trzynastokrotnie już straciłem życie.

Andzej Piedziewicz: Stracił pan życie wirtualnie, aczkolwiek były też najzupełniej realne kontuzje?

Jarosław Struczyński: Bardzo piękny przypadek w roku pańskim 1999 - mój koń stanął dęba. Stanął, pomiażdżył mnie. Tam, gdzie nie było uzbrojenia solidnego, tam się po prostu połamały kości.

Andzej Piedziewicz: Pana nie frustrują te ciągłe porażki pod Grunwaldem?

Jarosław Struczyński: Nie. Myślę, że tutaj wspomagają mnie w tym dziele upadku potęgi naszej zakonnej nasi bracia z Niemiec, którzy bardzo dzielnie znoszą te klęski już od kilkunastu lat. A my po prostu przynajmniej mamy, co wspominać.

Spośród ponad 300 krzyżackich rycerzy kilkudziesięciu zagrają w sobotę właśnie rycerze z Niemiec.