W przyszłym tygodniu na ekrany kinowe w Wielkiej Brytanii wejdzie nowy film o Jamesie Bondzie – choć należałoby chyba użyć liczby mnogiej. To nie nowy odcinek przygód agenta 007, a film dokumentalny opowiadający o ludziach, którzy noszą takie imię i nazwisko.
Dla jednych bycie Jamesem Bondem to błogosławieństwo przełamujące lody i ułatwiające rozmowę, a dla innych prawdziwa klątwa.
Autorem filmu jest australijski reżyser Matt Bauer. Potraktował temat z taktem i sporą dozą współczucia. Jego zdaniem najgorzej mają się ludzie żyjący z takim imieniem i nazwiskiem w Londynie, gdzie nasycenie rozkochanych w agencie 007 kinomanów dysponujących tysiącami anegdot jest największe. Dla Jamesów Bondów spotkanie z takimi entuzjastami najczęściej bywa kłopotliwe. Jeden James Bond przyjął panieńskie nazwisko żony w wieku 34 lat i życie stało się dla niego o wiele prostsze - tłumaczy Matt Bauer.
Jamesowie Bodowie rozsiani są po całym świecie. W filmie pojawia się bardzo różnorodna grupa - od szwedzkiego neonazisty, przez nowojorskiego dyrektora teatru, po Afroamerykanina oskarżonego o morderstwo. Wszyscy mają podobne doświadczenia. Dla wielu z nich film - jak podkreśla reżyser - film był swoistą terapia.
Teraz bohaterowie filmu utrzymują ze sobą kontakt i czerpią z niego pozytywną energię. Wielu z nich podkreśla, że najtrudniejsze są momenty, gdy poznają nową osobę. Często odnoszą wrażenie, że ich rozmówca bardziej zainteresowany jest zupełnie innym Jamesem Bondem.
Matt Bauer pokonał tysiące kilometrów, by spotkać się z bohaterami swojego filmu. Jak twierdzą krytycy, zdołał wydobyć z tematu sporą dozę humoru i humanizmu. Pokazał na ekranie zarówno dobre strony posiadania tak bardzo rozpoznawalnego imienia i nazwiska, jak i te bardziej mroczne.
Bycie Jamesem Bondem może np. pomóc w uzyskaniu lepszego napiwku, gdy jest się kelnerem, ale staje się kłopotliwe na przykład w przypadku kontroli policyjnej na drodze, szczególnie gdy kierowca przekroczył dozwoloną prędkość. "Proszę o imię i nazwisko" - mówi policjant. "Bond, James Bond" - odpowiada kierowca. Resztę rozmowy można sobie wyobrazić.